czwartek, 3 grudnia 2020

Wróciłam

Hej kochani ♥️

Jak tytuł wskazuje, wróciłam. Od dłuższego czasu męczyło mnie, by powrócić do pisania i w końcu zdecydowałam się zrobić jakiś krok w tym kierunku. Zdecydowałam się jednak zabrać za jednego z moich blogów, którym nie jest ten (to opowiadanie chciałabym kiedyś dokończyć, jednak nie w tym momencie, zostawiam to na przyszłość). Jeżeli ktoś tutaj nadal zagląda, to serdecznie zapraszam na Zaginioną przeszłość. Na blogu póki co znajduje się prolog i pierwszy rozdział. Zdecydowałam, że w celu uniknięcia dużych nieregularności w zamieszczaniu rozdziałów, będą one publikowane raz w miesiącu. Tym razem nie chcę znikać bez wcześniejszego dokończenia bloga, więc mam nadzieję, że uda mi się wytrwać w tym postanowieniu. Jeżeli ktoś woli wattpada, a zapewne są takie osoby, to tam również publikuję - link: Zaginiona przeszłość

Opis bloga:

Mam ogromną pustkę w głowie. Obudziłam się i nie wiem kim jestem. Co działo się przez ostatnie lata? Ogromna luka w pamięci skłania mnie do odkrycia prawdy o sobie. Ale czy to jest bezpieczne? Pewna osoba nie pozwoliła mi tego zrobić. Kim była? Nie pamiętam jej twarzy. Czy coś mi grozi? Dlaczego jestem sama? Przez cały czas unikam ludzi. Boję się ich. Wszyscy są wrogami. Wszyscy są źli. Chcę oddać mnie w ich ręce. Tylko nie wiem dlaczego. Jaki z tym związek ma wytatuowana na mym nadgarstku liczba 009? Łudzę się, że kiedyś się dowiem. Jak okrutna prawda mnie czeka?

Tym, którzy zechcą zajrzeć, życzę miłego czytania ♥️ Pozdrawiam,

Maggie

niedziela, 3 czerwca 2018

Hej kochani!
Wiem, że bardzo dawno mnie tutaj nie było. Przyszłam wcześniej z informacją, że wracam i będę dalej pisała, ale jak widać wyszło zupełnie inaczej, niż planowałam. Obiecałam nowe rozdziały a zamiast tego zniknęłam ponownie, za co bardzo przepraszam osoby, które czekały na nowe posty. Tym razem piszę, bo wypada poinformować o zawieszeniu bloga, a nie znowu znikać na długi czas (choć w sumie to i tak zniknęłam). Czasami zastanawiam się, czy by nie wrócić do pisania (kiedyś nawet założyłam nowego bloga, gdzie chciałam zacząć pisać zupełnie nową historię, która byłaby zlepkiem tej opowieści jak i tej na moim drugim blogu, ale jak na razie nie została zrealizowana), ale z drugiej strony nie wiem, ile by ta chęć trwała i czy udałoby mi się doprowadzić tego bloga do końca. A nie chcę, żeby była taka sytuacja jak teraz. Nie wiem, czy wrócę do pisania, choć czasami chciałabym coś naskrobać. W obecnej chwili bloga zawieszam. Nie mam pojęcia, czy coś się tu jeszcze pojawi. Jak już to może kiedyś albo na nowym blogu, jednak nie chcę dawać nadziei. Jeśli zmienię zdanie, oczywiście poinformuję tutaj o tym. Na razie nic nie jest wiadome. Jeszcze raz bardzo przepraszam osoby, które zawiodłam.
Pozdrawiam cieplutko,
Maggie

piątek, 17 marca 2017

Rozdział 4

Z czasem przestała zwracać uwagę na to, że było jej zimno. Pozwalała, by zimne krople deszczu spadały na jej już przesiąknięte wodą ubranie. Nie przejmowała się już niczym. Ulewa na pewien sposób przynosiła ukojenie, którego tak bardzo jej brakowało. Potrzebowała w jakiś sposób odreagować to, co jeszcze niedawno miało miejsce.
Włosy zakrywały Rosie oczy, jednak nie zgarniała ich z twarzy. Drogę do domu znała tak dobrze, że doszłaby tam nawet z zamkniętymi oczami. Szczękę wciąż miała zaciśniętą, ponieważ z zimna zaczynała szczękać zębami. Wprawdzie trzęsła się, ale mimo to nadal nie było jej śpieszno do domu. Jeszcze bardziej zakryła się ubraniem, choć doskonale wiedziała, że to nic nie da.
Na miejscu wycisnęła z okrycia oraz włosów wodę, po czym weszła do domu.


Ubrana patrzyła na swoje odbicie w lustrze. Była blada, jednak jeszcze niedawno sine usta zaczynały przybierać swój naturalny, zaczerwieniony kolor. Zamknęła zmęczone i lekko opuchnięte oczy. Umyła twarz zimną wodą, a następnie starannie wytarła. Jeszcze wilgotne włosy związała w koński ogon i dopiero wtedy wyszła z łazienki.
Poszła do kuchni, gdzie na stole czekał na nią kubek z gorącą herbatą. Z uwielbieniem wzięła go w dłonie i powoli zaczęła pić napój, rozkoszując się jego ciepłem. W tym samym czasie ukradkiem przyglądała się swojej siostrze, która zaczynała robić na kolację tosty. Zauważyła, że dziewczyna jest dziwnie... cicha? Zwykle mówiła jak nakręcona, a w ostatnim czasie mało co zabierała słowo.
— Bez pieczarek? — zapytała Julie.
— Tak — potwierdziła Roseanne, marszcząc czoło na samą myśl, że miałaby zjeść nielubiane grzyby.
— Ok.
Zapanowała cisza. Rosie spojrzała na swoją herbatę, która już się kończyła. Wypiła ją do końca, a następne kubek dała do zlewu. Oparła się o niego i na powrót zaczęła przyglądać się młodszej siostrze.
— Wszystko w porządku? — zapytała w pewnym momencie.
— Tak — odpowiedziała Julie, spoglądając podejrzliwie na Rosie.
— Na pewno? Ostatnio jesteś jakaś milcząca.
— Tak, wszystko jest w jak najlepszym porządku — powiedziała już zirytowanym głosem dziewczyna.
— Dobrze. — Rosie zrobiła urażoną minę. — Jednak gdybyś...
— Jest dobrze! — warknęła Julie, uderzając dłonią o blat. — Sama rób sobie te tosty!
Po czym wyszła.
Roseanne jeszcze przez jakiś czas spoglądała w ślad za siostrą. Osobiście uważała, że nie zrobiła nic złego, a jej siostra jak zwykle przesadziła. Kompletnie nie rozumiała jej zachowania. To prawda, że zawsze była nerwowa, jednak nigdy nie drażniły jej takie błahostki...
Dziewczyna nic nie mówiąc zabrała się za robienie kolacji, jednak po chwili stwierdziła, że straciła apetyt. Popatrzyła na zaczęte już tosty, po czym jak gdyby nigdy nic zostawiła wszystko i wyszła z kuchni z myślą, że być może ktoś inny dokończy to, co ona zaczęła.
Idąc do swojego pokoju zatrzymała się przy Julie, ponieważ usłyszała, jak ta z kimś rozmawia. Nie chciała wyjść na wredną, jednak pokusa podsłuchania wymiany zdań była tak silna, że skończyło się na zbliżeniu do lekko uchylonych drzwi, by lepiej słyszeć.
— Spokojnie, wszystko jest pod kontrolą...
Roseanne zmarszczyła czoło, słysząc słowa siostry. Nie rozumiała ich. Co miałoby być pod kontrolą?
— No raczej! — powiedziała z euforią, jednak w jej głosie można było usłyszeć nutkę zdenerwowania. — Niczego nie podejrzewa.
Rosie jeszcze bardziej przybliżyła się do drzwi. Miała nadzieję, że być może dowie się o kim była mowa, ale nie było dalszej rozmowy odnośnie osoby. Jedynie krótkie odpowiedzi Julie, głównie „aha” i „tak”. Jakby ktoś kazał jej coś zrobić...
Roseanne uważnie przyglądała się siostrze. Jej twarz z pozoru nie wyrażała żadnych emocji. Może nic nie czuła albo doskonale je maskowała. Jasne oczy natomiast pokazywały ich tak dużo, że sztuką było je wszystkie odczytać. Raz ukazywało się zdziwienie, innym razem zszokowanie, a jeszcze innym strach, który z czasem już zdążył znaleźć swoje miejsce na twarzy dziewczyny.
— Dobrze — powiedziała Julie słabym głosem. — Postaram się... Dopilnuję tego.
Rosie nie wiedziała co ma sądzić o zachowaniu siostry. Wiedziała, że gdyby rozmawiała z kimś znajomym, to nie byłaby aż tak przestraszona. Ostatnim razem dziewczyna mówiła takim słabym głosem, gdy w wieku zaledwie czterech lat została skarcona przez babcię za to, że zerwała rosnące w jej ogródku kwiatki. Teraz Julie uważała się za dorosłą i sądziła, że niemalże wszystko jej wolno, dlatego nie przywykła do przejmowania się opinią innych. Zwykle robiła to, co chciała.
„W coś ty się znowu wpakowała...” — pomyślała zmartwiona Roseanne i smutnym wzrokiem zerknęła na siostrę. To nie było jej normalne zachowanie i wiedziała, że coś musiało się stać. Coś, czego się bała.
Niespodziewanie Julie ruszyła w kierunku drzwi. Rosie cofnęła się, myśląc, że została przyłapana na gorącym uczynku. Już miała uciec do swojego pokoju, kiedy drzwi zamknęły się, a dziewczyny nie spotkał żaden komentarz ze strony siostry. Przez jakiś czas stała nieruchomo i z lekkim niedowierzaniem wpatrywała się w wejście.
Ciężko oddychając oparła się o ścianę. Jeszcze ostatni raz zerknęła na drzwi, nim wróciła do swojego pokoju. Postanowiła, że kolejnego dna spróbuje porozmawiać z Julie.


W pomieszczeniu panowała jasność. Przez duże, szklane okna do środka przedostawały się złociste promienie słońca, przez które było widać unoszące się w powietrzu drobiny kurzu. Podłoga była wyłożona białymi kafelkami, natomiast marmurowa ściana, tego samego koloru, mieniła się w świetle. W środku nie znajdowało się nic, prócz szarego dywanu, będącego na sam środku podłogi.
Pod jedną ze ścian stała dziewczyna w jasnej sukience, sięgającej do kolan. Jej długie, ciemne włosy zasłaniały twarz. Odkrywały jedynie lekko otwarte usta, przez które postać nabierała do płuc powietrza. Po nierównym oddechu można było wywnioskować, że była zdenerwowana. Dłonie kurczowo zaciskała na sukience, powodując, że jej materiał stawał się wymiętolony.
Po pomieszczeniu rozniósł się dźwięk otwieranych drzwi. Brzmienie miał tak głośne, iż przez to dziewczyna zadrżała. Zresztą... Panowała tak głucha cisza, że nawet najbardziej cichy dźwięk wydawał się najgłośniejszy.
Dziewczyna powoli przeniosła wzrok na ciemne drzwi, które w ogóle nie zgrywały się z panującą jasnością, wywołującą ból oczu. Nie zgarnęła z twarzy włosów, by lepiej widzieć. Przez to czuła się na pewien sposób bezpieczna.
Drzwi otworzyły się na oścież z głośnym trzaskiem. Za nimi nikogo nie było. Jedynie jasny korytarz. Dziewczyna zgarnęła kosmyki z twarzy, by lepiej przyjrzeć się zaistniałej sytuacji. Dużymi oczami uważnie rozejrzała się, poszukując nawet najdrobniejszego szczegółu, ale nic nie było w stanie przykuć jej uwagi. Bała się poruszyć z miejsca. Jedynie całym swoim ciałem przylgnęła do ściany. Panujący w niej niepokój nie pozwalał wykonać żadnego ruchu.
Cisza stała się dokuczliwa. Nastolatka pragnęła usłyszeć czyjś głos, jednak wiedziała, że to tylko marzenie, że tak naprawdę nikogo nie ma. Tylko dlaczego?
Poczuła jak na jej szyi zaciskają się czyjeś zimne i kościste palce. Ze świstem nabrała do płuc tyle powietrza, ile tylko była w stanie. Chciała odepchnąć od siebie postać, ale nikogo nie widziała. Nawet nie potrafiła jej wyczuć, gdy wyciągała ręce do przodu. To tak, jakby jej wcale nie było. Ale dłonie czuła bardzo dobrze...
— Nie dasz rady, Roseanne — wysyczał jadowity głos. — Nie dasz im rady...
Twarz dziewczyny powoli robiła się  czerwona z braku tlenu. Rozpaczliwie próbowała zaczerpnąć powietrza, ale nie  była w stanie.
Na chwilę przed oczami ujrzała ciemną twarz z parą czerwonych oczu, ale zniknęła ona tak szybko, jak się pojawiła. Roseanne nie wiedziała, czy stało się to naprawdę, czy było to tylko złudzenie.
— Proszę... — wychrypiała. — P-Puść... m-mnie...
Nie wiedziała jak ma bronić się przed osobą, przez którą prawdopodobnie przenikała. To tak jak walka z wiatrakami. Nie miała szans.
Na twarzy poczuła zimny oddech o nieprzyjemnym zapachu. Zemdliło ją. Po raz kolejny spróbowała się wyrwać, ale próba poszła na nic. Dotknęła szyi. Nie poczuła na niej żadnych dłoni, jednak uścisk wciąż był.
Powoli odnosiła wrażenie, że traci przytomność. Chęć dostania choć odrobiny tlenu była tak wielka, że zrobiłaby wszystko, żeby ktoś jej ją dał. Zaczęła się szarpać jeszcze bardziej. Nawet gdy przewróciła się na podłogę, uścisk wciąż był, a nawet się wzmocnił. Po policzkach Roseanne popłynęły łzy bezsilności, ale i złości. Przed oczami zaczynały jej tańczyć czarne plamy. Wydawało jej się, że odpływa w nicość, jednak wciąż utrzymywała się w przytomności.


Ciężko oddychając otworzyła gwałtownie oczy. Jej dłonie odruchowo powędrowały w kierunku szyi. Odetchnęła z wielką ulgą, kiedy nie czuła na nich żadnego uścisku. Drżącymi rękami wytarła mokre policzki, ale chwilę później zaszlochała. „To tylko sen...” — powtarzała w myślach, lecz był on tak bardzo realny, że nie mogła dojść do siebie. Schowała twarz w poduszce, by stłumić płacz, ale nawet wtedy miała wrażenie, że zaraz obudzi wszystkich w domu. Zacisnęła szczękę i starała się płakać bezgłośnie, lecz efekt był marny.
Po dłuższej chwili wstała z łóżka, podeszła do okna i otworzyła je na oścież. Chłodne powietrze wtargnęło do pomieszczenia, powodując, że Roseanne dostała gęstej skórki. Jednak dziewczyna nie zważała na to. Wychyliła głowę za okno i pozwoliła, żeby wiatr bawił się jej włosami. Wdychała gwałtownie zimne powietrze, tak jakby miało go zaraz zabraknąć. Tak naprawdę to odnosiła takie wrażenie.

Wpatrywała się w panującą ciemność. Widziała niewyraźne kształty drzew i cienie rzucane przez światła. I poza tym nic, żadnych dźwięków. Tylko cisza i ona sama.
Hej kochani!
Tak wiem, rozdział wyszedł trochu krótki. W sumie to nawet nie ma w nim nic szczególnie ciekawego, ale uznałam, że nie będę już nic do niego wplatała. Może następny będzie dłuższy, ale niczego nie obiecuję.
Ciekawi mnie jakie macie refleksje na temat Julie i jej tajemniczej rozmowy. Będzie to miało znaczący wpływ na nią samą, a nawet i na Roseanne. A jeśli chodzi o sen... To z czymś jest związane. Z czymś, z czym ma do czynienia sama Julie. A później i Rosie.
Historia powoli zaczyna się rozkręcać. Chciałabym już przejść do dalszych wydarzeń, w których będzie się dużo działo, ale niestety na razie musimy przejść przez te nudne rozdziały :/
Nie będę już nudziła, trzymajcie się! xoxo :*

Maggie

niedziela, 12 lutego 2017

Rozdział 3


Siedziała na lekcji matematyki i tępo wpatrywała się w tablicę, na której napisane były skomplikowane obliczenia, których nie rozumiała — może gdyby bardziej im się przyjrzała, byłoby inaczej. Nie słuchała nauczyciela, mimo że próbowała. Owszem, jego słowa dochodziły do niej, lecz szybko wypuszczała je drugim uchem. W jej głowie wciąż, jak film, odgrywała się scenka z poprzedniego dnia, kiedy to po raz drugi w swoim życiu spotkała nieznajomego mężczyznę. Przed oczami widziała jego ciemne tęczówki — odnosiła wrażenie, że gdyby tylko się dało,  mogłaby w nich utonąć.
Roseanne zamknęła oczy, by po chwili z powrotem je otworzyć. Spojrzała nieprzytomnym wzrokiem na jasny blat stołu.
Uważała, że nie powinna tak bardzo przejmować się spotkaniem z mężczyzną, ale było w nim coś, co nie dawała jej spokoju. Przede wszystkim niepokoiło ją,  że kiedyś została przez niego z kimś pomylona. Niby nie doznała od niego krzywdy, niby uwierzył w jej słowa, lecz odnosiła wrażenie, że „to coś” było złe. Że osoba, z którą prawdopodobnie ją pomylił, zrobiła coś, przez co ona sama mogłaby mieć problemy. Jeśli ta dziewczyna zrobiła coś, co komuś się nie spodobało... Jeśli przez nią jacyś niebezpieczni ludzie ją znajdą i być może zrobią krzywdę... Ta wizja wywoływała u Rosie przerażenie i momentalnie przyprawiała o szybsze bicie serca.
Dziewczyna zerknęła na zegarek w telefonie. Do dzwonka, ogłaszającego koniec lekcji, pozostało jeszcze pięć minut. Ten czas dłużył się Rosie niemiłosiernie. Niecierpliwie zaczęła uderzać stopą o podłogę, jednak gdy zdała sobie sprawę, że robi to za głośno, przestała. Utkwiła wzrok w swoim zeszycie. Na kartce nie było napisane nic, prócz jakiś bazgrołów, które nieświadomie narysowała. Zgarnęła za ucho zabłąkany kosmyk włosów.
W końcu zadzwonił długo wyczekiwany dzwonek. Dziewczyna oderwała znudzony wzrok od zeszytu, po czym powoli zaczęła pakować swoje rzeczy. Nie zwróciła uwagi na to, że przez ten cały czas znajduje się pod ostrzałem spojrzenia swojej przyjaciółki. W skupieniu chowała do plecaka wszystkie swoje rzeczy.
— Co się dzieje? — zapytała Miley.
— Co? — Zaskoczona Roseanne popatrzyła na dziewczynę.
— Myślami ciągle błądzisz gdzieś daleko. Gdy coś do ciebie mówię, ty często nie reagujesz albo nie wiesz o co chodzi. Coś nie tak? — zapytała, a gdy nie doczekała się odpowiedzi, dodała: — Może chcesz pogadać?
Rosie przetarła zmęczone oczy. Po chwili jednak uśmiechnęła się lekko.
— Nie, wszystko jest w jak najlepszym porządku — odpowiedziała, siląc się na szczery ton głosu.
Miley przez dłuższy czas bacznie obserwowała przyjaciółkę. Znała ją długo, także była w stu procentach pewna, że coś ją trapi. Takiej rzeczy nie mogła przed nią ukryć. Nie chciała jednak wymuszać na dziewczynie odpowiedzi, ponieważ sama nie lubiła, kiedy ktoś robił tak wobec niej, dlatego postanowiła poczekać, aż Roseanne sama się przed nią otworzy. Wolała nie naciskać.
Roseanne wyminęła przyjaciółkę. Robiąc to nawet na nią nie spojrzała. Wyszła z klasy na korytarz, na którym roznosiły się odgłosy rozmów, śmiechy oraz kroki, noszone przez echo. Przez cały czas wzrok miała utkwiony w podłogę, a mianowicie to w swoje stopy. Nie przejmowała się, że przez to mogłaby na kogoś wpaść.
Dziewczyna w pewnym momencie zorientowała się, że wokół niej zapanowała cisza. Podniosła wzrok i uważnie rozejrzała się dookoła. Nie ujrzała żywej duszy, co ją zdziwiło, gdyż dałaby sobie rękę uciąć, że jeszcze przed chwilą korytarz był pełny. Przełknęła ślinę. Coś było nie tak.
Nagle zapragnęła się cofnąć. „Zadzwonił dzwonek?” — pomyślała, choć doskonale wiedziała, że go nie słyszała. Ogarnęło ją niepokojące uczucie bojaźni. Jej wzrok mówił sam za siebie, a serce biło jeszcze szybciej. Nawet jej oddech przyspieszył i stał się płytki. Ukradkiem otarła z czoła kropelki zimnego potu. Cofnęła się o krok. Następnie o kolejny i jeszcze następny. Miała ochotę zamknąć oczy i niespodziewanie znaleźć się w innym miejscu.
Jej plecy zetknęły się z czymś twardym, lecz dosyć ciepłym, by stwierdzić, że była to jakaś osoba. Roseanne zadrżała, kiedy poczuła, jak na jej ramieniu ktoś kładzie bladą i szczupłą, nienaturalnie kościstą, dłoń. Chciała krzyknąć, lecz nie była w stanie. Skończyło się tylko na otwarciu szeroko oczu.
Postać boleśnie zacisnęła palce na jej ramieniu, po czym siłą zaciągnęła do jednej z pustych sal. Rosie, sparaliżowana strachem, początkowo nie reagowała, tylko wbrew woli posłusznie szła. Dopiero przy drzwiach zaczęła się wyrywać, jednak szybko stwierdziła, że to nie ma sensu, ponieważ w przeciwieństwie do postaci, była za słaba. Przełknęła wielką gulę w gardle.
Drzwi zatrzasnęły się, gdy tylko oboje znaleźli się w środku. Dziewczyna zaczerpnęła przez usta haust powietrza. W jednej chwili została przygnieciona do ściany przez napastnika. Nie widziała jego twarzy, ponieważ miał na sobie kaptur, zasłaniający ją całą. Widać było jedynie świecące dwa czerwone punkciki.
Roseanne jak zahipnotyzowana wpatrywała się w nie. Powinna była raczej unikać wzroku, lecz w tęczówkach nieznajomego — po jego sile wnioskowała, że to mężczyzna — było coś, przez co nie mogła tak ich zignorować. Tu wcale nie chodziło o kolor, lecz o coś zupełnie innego. Miała wrażenie, że im dłużej wpatruje się w oczy, czuje, że w jakiś sposób jest związana z ich właścicielem, co przecież było absurdalne.
Chciała zapytać, czego od niej chce, ale nie miała odwagi. Nawet gdy ta na chwilę przychodziła, otwierała usta, a z nich nie wydobywały się żadne słowa. Była na siebie zła. Chciała zniknąć i mieć to wszystko z głowy.
„Kim on jest?” — pytanie krążyło jej po głowie. Początkowo na myśl przyszło jej, że to ten sam mężczyzna, którego ponownie spotkała poprzedniego dnia — sama nie wiedziała, dlaczego akurat on przyszedł jej na myśl — ale po dłuższym namyśle stwierdziła, że to nie on. Postać stojąca przed nią była znacznie szczuplejsza.
— Gdzie jest naszyjnik? — Usłyszała pytanie.
Na twarzy poczuła zimny oddech postaci. Zadrżała. Nie rozpoznała głosu, także strach zwiększył się.
Chciała powiedzieć, że nie wie. Nie była tylko w stanie tego zrobić.
— Gdzie jest naszyjnik?! — krzyknął mężczyzna, jeszcze bardziej przyciskając ją do ściany i zbliżając twarz do jej.
Zacisnęła szczękę, żeby tylko powstrzymać płacz. Nie chciała wybuchnąć szlochem, ponieważ bała się, że to mogłoby pogorszyć sytuację. Napastnicy raczej nie lubili, kiedy ich ofiary płakały. No chyba że to sprawiało im przyjemność, jednak ten akurat domagał się odpowiedzi, której Roseanne nie znała.
— Nie wiem — wykrztusiła, a po policzku spłynęło jej kilka łez.
Z trudem zaczerpnęła powtarza. Zapragnęła wołać o pomoc, ale nie wiedziała, czy ktoś ją usłyszy. Miała wrażenie, że w budynku znajduje się ona sama z nieznajomym.
— Puść mnie — dodała szeptem, starając się unikać przeszywającego wzroku napastnika.
— Mów, gdzie jest naszyjnik?! — warknął,  jakby nie usłyszał wcześniejszej odpowiedzi.
Palce mężczyzny niespodziewanie zacisnęły się na szyi Rosie. Dziewczyna wydała z siebie cichy jęk, a następnie złapała za nadgarstki nieznajomego. Chciała oderwać jego dłonie, lecz brakowało jej sił. Po raz pierwszy w życiu zaczęła narzekać, że jest taka słaba. Nigdy jej to nie przeszkadzało. W dodatku nie zdarzyło się, by znalazła się w podobnej sytuacji.
Nie miała żadnego pojęcia o tym, co mówił do niej mężczyzna. Rozpaczliwie próbowała przypomnieć sobie o jakimś naszyjniku, ale w głowie miała totalną pustkę. Była zła na siebie, na swoją niewiedzę...
— Nie... wiem... — powiedziała cicho i z trudem, bezskutecznie starając się złapać oddech.
Brak tlenu zaczynał jej coraz bardziej doskwierać.  Przed oczami natomiast zobaczyła ciemne plamy. Odnosiła wrażenie, że zaraz straci przytomność i całkowicie pochłonie ją ciemność.
Nie lubiła ciemności.
Już miała zamknąć oczy, kiedy usłyszała jęk napastnika. Z szokiem wymalowanym na twarzy obserwowała, jak ten odsuwa się od niej, a następnie pada na kolana i kuli z bólu. To wszystko działo się tak szybko, że tylko zamrugała gwałtownie załzawionymi oczami i z ulgą zaczerpnęła powietrza, odruchowo łapiąc się za obolałą szyję.
Za nieznajomym stał młody chłopak z bronią w ręku, a mianowicie z pazurami. Wytrzeszczyła oczy, plecami całkowicie przylegając do zimnej ściany.
Chłopak miał na około dwadzieścia pięć lat. Jego jasnobrązowe włosy, zlepione ze sobą przez pot, kosmykami opadały na czoło. W idealnie zielonych oczach znajdował się niebezpieczny błysk. Usta z kolei miał zaciśnięte w prostą linię, a brwi zwężone. Mimo jego groźnej i zmęczonej twarzy, Roseanne mogła śmiało powiedzieć, że jest przystojny. Czarny strój, odsłaniający tylko głowę, podkreślał jego jasną cerę.
Roseanne długo na niego nie patrzyła, ponieważ chłopak szybko zniknął jej z pola widzenia. Jak później okazało się, mężczyzna, który ją zaatakował, skoczył na niego z pięściami. Dziewczyna była tak zdumiona całym wydarzeniem, że potrafiła jedynie z mocno bijącym sercem stać w miejscu i z szeroko otwartymi oczami wpatrywać się w walczących ze sobą nieznajomych.
Pewnie nie kibicowałaby żadnemu z nich, gdyby nie to, że młodszy w pewnym sensie ją uratował — no chyba że też coś od niej chciał — i miała cichą nadzieję, że to właśnie on zwycięży.
Zaczęła rozglądać się za miejscem ucieczki. W pierwszej chwili zapragnęła uciec w stronę drzwi, ale nie była pewna, czy były one otwarte. Gdy już zdecydowała się na ten ruch, doszło do niej, że nie jest w stanie się ruszyć. Strach całkowicie ją sparaliżował. Była zła na siebie.
Przeniosła wzrok na walczących w momencie, kiedy nieznajomy mężczyzna przybrał postać czarnej jak smoła mgły. Zdusiła w sobie cisnący się na usta krzyk, nie dowierzając temu, co zobaczyła. Miała wrażenie, że stworzyła w głowie nierealną wizję, że to wszystko tylko jej się śni...
Długo nie zastanawiała się nad sensem, ponieważ poczuła silny ból głowy, a po chwili wszystko pochłonęła ciemność.


Obudziła się z silnym bólem głowy. Miała wrażenie, że coś od środka rozsadza jej czaszkę. Powoli złapała się za obolałe miejsce, przy okazji cicho stękając z bólu. Jęknęła, kiedy pod palcami wyczuła niewielkiego, ale bolącego guza. Znalazła się w pozycji siedzącej, po czym oparła o ścianę. Nieprzytomnie rozejrzała się po pomieszczeniu, usilnie starając się przypomnieć sobie, jak tam się znalazła. Obrazy z minionego wydarzenia dochodziły do niej w zwolnionym tempie. Mężczyzna, naszyjnik, chłopak, walka... Wszystko widziała jak przez mgłę, ale podejrzewała, że było to spowodowane silnym bólem, Nie pozwalającym na niczym się skupić.
Postanowiła wstać, co było głupim posunięciem, bo gdy to uczyniła, zatoczyła się na ścianę. Jedną rękę dała na głowę, a drugą wciąż podtrzymywała się. Zrobiła pierwszy, chwiejny krok. Dopiero kolejne były coraz pewniejsze. Siłą woli doszła do drzwi. Gdy otworzyła je, ze zdziwieniem stwierdziła, że korytarz jest pusty. Spojrzała na zegarek, wiszący na ścianie na przeciwko; musiała zmrużyć oczy, gdyż obraz rozmazywał się. Z trudem doszło do niej, że właśnie rozpoczęła się ósma lekcja. Zaczęła zastanawiać się jakim cudem, skoro miała lekcji siedem, a przerwa, na której miało miejsce poprzednie wydarzenie, liczyła tylko pięć minut. W dodatku podejrzewała, że nieprzytomna musiała być przez dłuższy czas.
— To jakiś żart? — zapytała samą siebie.
By mieć pewność, spojrzała na wyświetlacz telefonu. Dzięki temu upewniła się, że trwa wciąż ten sam dzień. Pokręciła z niedowierzaniem głową. „To tylko mi się przyśniło. To tylko mi się przyśniło... — powtarzała uporczywie w myślach. — Nie było żadnego faceta, nic...” Dotknęła bolącej głowy.
— Cholera!
Niemalże w biegu wyszła z budynku szkoły prosto na deszcz. Nie zważała na to, że jest ulewa. Wiedziała tylko, że musi się wziąć w garść. Chciała, żeby to wszystko okazało się tylko poplątanym, głupim snem. A jeśli to właśnie z nią było coś nie tak? Ta myśl na pewien sposób ją przerażała.
Miała ochotę krzyczeć, ale nie zrobiła tego, choć uważała, że to mogłoby jej przynieść wyczekiwaną ulgę.
Zgarnęła z twarzy mokre kosmyki włosów, a następnie z zimna otuliła się rękami. Zacisnęła szczękę, by jej zęby nie mogły o siebie uderzać. Serce wciąż biło jej tak szybko, iż miała wrażenie, że zaraz wyskoczy jej z piersi. Wypuściła z ust powietrze, które przez panujące zimno zamieniło się w biały obłok.
Hejo kochani! :3
Rozdział pewnie pojawiłby się wcześniej, szczególnie że już bardzo dawno go napisałam, ale uznałam, że początek jest do kitu, więc napisałam go od nowa. Dalej to już wprowadziłam drobne poprawki.
Trochę brakowało mi tego pisania xd
Rozdział jest raczej taki sobie (i wiem, że krótki). Uważam, że mogłam go napisać lepiej, ale mówię to sobie chyba za każdym razem. Co Wy o nim sadzicie? Przede wszystkim ciekawi mnie Wasze zdanie na temat sytuacji z tajemniczym mężczyzną. Raczej szybko nie wyjaśni się, kim on tak naprawdę jest, ale ciekawi mnie Wasze zdanie na ten temat. :)
Na dziś to tyle, Mam ferie, także postaram się zrobić zapas rozdziałów.
Pozdrawiam cieplutko xoxo

Maggie

czwartek, 26 stycznia 2017

Wracam.

Hejo, kochani!
Tak, wiem, długo mnie tutaj nie było. Początkowo nie miałam czasu na pisanie, później najzwyczajniej w świecie mi się nie chciało, a pisanie na siłę przecież nie ma sensu. Również zaniedbałam Wasze blogi. W pewnym momencie całkowicie straciłam chęci do udzielania się w blogosferze. W sumie to nie wiem dlaczego, skoro bardzo to lubiłam. Może to przez to, że po szkole zwykle nic mi się nie chce i mam ochotę położyć się spać i obudzić się dopiero kolejnego dnia (pewnie pomyślcie, że przesadzam).
Ostatnio dużo myślałam nad swoimi blogami. Wypadałoby dokończyć historie, skoro już je zaczęłam. Także w ferie (w połowie lutego) zabiorę się za pisanie. Jest tylko jedna rzecz. Już dawno przestałam nadrabiać zaległości na Waszych blogach. Szczerze powiedziawszy to nie wiem, czy wrócę do ich czytania... Także jeśli opuścicie (o ile już tego nie zrobiliście) mojego bloga, zrozumiem. Nie wymagam, byście na nim zostali. Niech zrobią to osoby, które chcą.
Rozdziały będą pojawiały się nieregularnie (wątpię, że uda mi się je wstawiać systematycznie). Myślę, że w drugiej połowie lutego (jakoś tak) już coś powinno się pojawić.
Pozdrawiam cieplutko i jeszcze raz przepraszam za tak długą nieobecność xoxo
Maggie

czwartek, 8 września 2016

Rozdział 2



Pogoda, o dziwo, była ładna. Na prawie bezchmurnym niebie świeciło słońce. Wprawdzie słabo, lecz dla mieszkańców liczyło się, że w ogóle było — takie zjawisko nie pojawiało się zbyt często. Wiał wiatr, który bez trudu wprawiał w ruch gałęzie drzew, powodując przyjemny dla uszu szum. Do tego dołączył śpiew ptaków, upiększając melodię.
Biegnąca chodnikiem Roseanne, zatrzymała się przy jednym z jednorodzinnych domów. Zdyszana weszła po schodach i stanęła przy drzwiach, w które trzykrotnie zapukała. Przystanęła z nogi na nogę, a wzrok utkwiła w klamce. Serce biło jej niemiłosiernie szybko przez wcześniejszy wysiłek. Otarła z czoła kropelki potu w momencie, kiedy drzwi zostały otwarte. Wytarła dłoń w spodnie.
W wejściu stanęła dość wysoka dziewczyna, ubrana w czarną, przylegającą sukienkę, idealnie podkreślającą jej szczupłą i jasną cerę. Miała oczy koloru głębokiej zieleni, od których nie sposób było oderwać wzrok. Jej lekko zapadnięte policzki były zaróżowione, a usta jasnoróżowe. Brązowe włosy, związane w koński ogon, miała przełożone na prawym ramieniu. Gdy uśmiechnęła się, w policzkach utworzyły się urocze dołeczki.
— Witam, witam! Czym zawdzięczam sobie twoją wizytę? — zapytała z uśmiechem, po czym przytuliła na powitanie Rosie.
— Muszę z tobą porozmawiać — wyjaśniła krótko Roseanne.
Nie zauważyła, jak jej przyjaciółka zwęziła brwi. Gdy ta odsunęła się od niej, zaprosiła ją gestem dłoni do środka. Roseanne z wdzięcznością weszła. Od razu skierowała się do pokoju dziewczyny, gdzie przystanęła przy ścianie i oparła się o nią. Gdy usłyszała trzask zamykanych drzwi, zamknęła oczy.
W głowie zaczęła układać plan tego, co powie przyjaciółce, jednocześnie nie wychodząc na idiotkę. Mówiła w myślach kwestię, którą przed spotkaniem powtarzała wiele razy. Tak zdenerwowała się, że zapomniała, jak ma zacząć.
— Widzę, że coś cię trapi.
Słysząc głos przyjaciółki, powoli otworzyła oczy.
Wiedziała, że dziewczynie mogła powiedzieć wszystko, ale miała pewne wątpliwości. Nie były spowodowane tym, że nie ufała przyjaciółce. Po prostu bała się. Sama nie potrafiła do końca stwierdzić czego, lecz uważała, że pewne rzeczy powinno zachowywać się w tajemnicy i podejrzewała, że o tym, co ją spotkało, nie powinna rozpowiadać.
— Miley... Mam problem — wyznała w końcu Rosie, jednocześnie zastanawiając się, czy wypowiedziane ostatnie słowo jest odpowiednie.
— Słucham. — Miley uśmiechnęła się zachęcająco.
— Tylko nie uznaj mnie za jakąś idiotkę, czy coś. — Zrobiła błagalny wyraz twarzy i uśmiechnęła się nieśmiało.
— Spoko. — Wzruszyła ramionami.
Roseanne wzięła wdech. Nieświadoma tego, co robi, zaczęła chodzić od ściany do ściany, uporczywie wpatrując się w podłogę. Dłonie, zaciśnięte w pięści, wcisnęła w kieszenie spodni. Mocno zagryzła dolną wargę.
Tak naprawdę to nie wiedziała, czym tak bardzo się przejmowała. Miley była dla niej jak siostra, a mimo to wstydziła się, nie mając pojęcia czego.
Zmarszczyła czoło i położyła się na łóżku obok przyjaciółki.
— Nie pamiętam, co działo się zeszłego wieczoru — wyksztusiła na jednym wdechu i zamknęła oczy.
Miley nie ukryła swojego zdziwienia. Przestała nawet bawić się bransoletką, którą trzymała w dłoniach. Odłożyła ją na szafkę obok łóżka, a ręce położyła wzdłuż ciała. Krótko po tym z powrotem podniosła je i splotła palce u dłoni, które położyła na brzuchu.
— Hm. Nie wypiłaś czasem czegoś? — zapytała niespodziewanie, mrużąc przy tym oczy.
— No chyba żartujesz! — powiedziała zbyt gwałtownie Rosie. — Przecież nie piję. W dodatku mam dopiero szesnaście lat — dodała spokojniej.
— No wiem, ale może wypiłaś coś przypadkowo? Byłaś na jakieś imprezie? Może coś ci dosypali? — dopytywała Miley.
Rosie w wyobraźni utworzyła scenę, jak siedziała przy stoliku w jakimś dotąd nieznanym klubie, co było nieprawdopodobne, ponieważ raczej nie chodziła na imprezy, a tym bardziej do klubów, w których nigdy nie była. Podczas jej nieuwagi ktoś dosypał jej coś do wcześniej pitego drinka, a ona go dokończyła... Nie. Energicznie pokręciła głową, nie wierząc w przedstawiony obraz.
— Nie byłam na żadnej imprezie. Nigdzie nie byłam. To znaczy... — Zrobiła zamyślony wyraz twarzy. — Poszłam na spacer. Na klif. Pamiętam, że zabierałam się do powrotu, a później... No właśnie. Co później? Nie mam pojęcia... — Zmarszczyła czoło. — Dzisiaj obudziłam się w swoim pokoju, choć wcale nie pamiętam, jakbym do niego wracała. W ogóle nie pamiętam, że szłam do domu.
— Może w czasie drogi zemdlałaś? Ktoś cię znalazł...
Słowa Miley wydawały się Rosie sensowne, jednak gdyby rzeczywiście zemdlała... Według niej były marne szanse, że ktoś zapuszczał się tam, gdzie ona. W okolicach klifu nigdy nikogo nie spotkała. Przynajmniej nie mogła sobie tego przypomnieć.
Ciężko westchnęła, układając się w pozycji siedzącej. Zgarnęła z twarzy zabłąkane kosmyki włosów. Przejechała dłonią po twarzy, po czym spojrzała z ukosa na przyjaciółkę.
Miley miała zamyślony wyraz twarzy, jednak w jej oczach Roseanne zobaczyła niepokój. Myślała, że to przez to, co przed chwilą jej wyznała. Momentalnie posmutniała, ponieważ nie chciała, żeby dziewczyna martwiła się o nią. Nie lubiła, gdy ktoś patrzył na nią wzrokiem pełnym smutku i współczucia. Czuła się wtedy nieswojo i wolała uciec gdzieś daleko, by pobyć samą.
— Może tak było — powiedziała Roseanne, choć wiedziała, że to nieprawda.
Miley uśmiechnęła się lekko, choć jej oczy wciąż pozostawały zaniepokojone.


Po rozmowie z przyjaciółką Roseanne miała jeszcze większy mętlik w głowie, niż wcześniej. Już nie wiedziała, co miała o tym wszystkim myśleć. Gdyby rzeczywiście ktoś przyniósł ją do domu, jej matka wspomniałaby o tym, wcześniej na pewno pytając, jak się czuje. Ten fakt zataiła przed Miley, gdyż wiedziała, że dalsza rozmowa o tym nie ma sensu, ponieważ obie do niczego by nie doszły. Poza tym nie chciała zamartwiać przyjaciółki.
Jednak pustka w głowie wciąż martwiła Rosie.
Dziewczyna zatrzymała się, gdy na przejściu zaświeciło się czerwone światło. Westchnęła ciężko, po czym schowała dłonie do kieszeni spodni. W milczeniu czekała na zielone. Spuściła wzrok i wsłuchała się w silniki jeżdżących aut. Kiedy samochody zatrzymały się, zerknęła, czy na pewno zaświeciło się zielone światło. Już miała ruszyć, by przejść przez ulicę, kiedy napotkała wzrok mężczyzny.
Zmrużyła oczy, by przekonać się, czy na pewno nie śni. Na jej czole pojawiły się pojedyncze zmarszczki. Dopiero później na twarzy można było dostrzec zdziwienie. „Już go spotkałam!” — pomyślała, wpatrując się w jego hipnotyzujące, ciemne oczy.
Niespełna trzy lat temu Rosie przeprowadziła się do Miasta Łez. Szła do szkoły z myślą, że znowu będzie tą nową. Czuła się nieswojo pod ostrzałem spojrzeń zupełnie obcych jej osób, dlatego idąc, denerwowała się. W myślach powtarzała, że wszystko będzie dobrze...
— No proszę, proszę. Witaj, skarbie. — Usłyszała czyjś męski głos.
Na początku nie zwróciła na niego uwagi, ponieważ była pewna, że niedaleko niej spotkali się znajomi, ewentualnie jakaś para, jednak ktoś stanął jej na drodze, powodując, że zatrzymała się. Ujrzała piękne, ciemne oczy, od których nie sposób było oderwać wzrok. Sam mężczyzna miał ostre rysy twarzy i jednodniowy zarost. Uśmiechał się znacząco. Jego czarne włosy, ładnie kontrastujące się z jasną cerą, lśniły w świetle dnia. Nawet nie pofatygował się, żeby je rozczesać. Wyglądał na takiego, co ma lekko ponad trzydzieści lat.
„Czy on mówi do mnie?” — Roseanne pomyślała zdziwiona.
W pewnym momencie poczuła, jak czyjaś silna dłoń objęła ją w pasie. Wszystko działo się tak szybko, że nie zdążyła zareagować. Zaskoczona nie była w stanie wydusić z siebie choćby słowa. Gdy pod koszulką poczuła zimne palce mężczyzny, zadrżała. Przyciągnął ją tak blisko siebie, że ich twarze dzieliły zaledwie centymetry. Rosie gwałtownie zaczerpnęła powietrza, bojąc się poruszyć.
— Zmieniłaś fryzurę? — zapytał, po czym wziął do palców jeden z długich kosmyków włosów Rosie i zaczął mu się uważnie przyglądać. — Ładnie ci.
Dziewczyna wytrzeszczyła oczy.
— Kim pan jest? — zapytała z lekkim niepokojem, który starała się ukryć.
Wyrwała się z uścisku mężczyzny i cofnęła o krok.
Dałaby sobie rękę uciąć, że nigdy wcześniej go nie widziała, przez co krępujące, według niej, powitanie, było nie lada dziwne. Wbiła w niego swój uważny wzrok i próbowała doszukać się w nim czegoś podejrzanego. Początkowo przez myśl przemknęło jej, że stojący przed nią mężczyzna mógłby być zboczeńcem. Nie chciała, by to okazało się prawdą.
Nieznajomy zacmokał, widocznie zniesmaczony jej reakcją.
Serce Rosie biło tak mocno, iż miała wrażenie, że zaraz wyskoczy jej z piersi.
— Och! Próbujesz mnie spławić? — zapytał z udawanym urażeniem.
— Spławić? — Roseanne zamrugała oczami. Czuła narastającą w sobie złość.
Wydawało jej się, że to wszystko to jakiś poplątany sen.
— Jesteś słodka, ale wiem, że udajesz — powiedział, robiąc krok do przodu.
Dziewczyna automatycznie cofnęła się nie o jeden, lecz o dwa kroki.
Reakcja Rosie zaczęła intrygować mężczyznę. Początkowo myślał, że dziewczyna udaje, jednak im bardziej jej się przyglądał, tym odnosił wrażenie, że nie kłamie. Rosie zauważyła to, ponieważ twarz nieznajomego zrobiła się łagodna.
— Nie pamiętasz, co między nami było? Gdzie podziała się dawna ty? — zapytał z nutką tęsknoty w głosie.
— Co między... Zaraz. Co?!
Miała ochotę wybuchnąć głośnym śmiechem, jednak nie mogła się na to zdobyć. Tępo wpatrywała się w mężczyznę, poszukując jakiś oznak, mówiących jej, że robi z niej żarty. Przestała to robić dopiero wtedy, gdy na jego twarzy odbiło się zdziwienie i zakłopotanie.
— Musiał mnie pan z kimś pomylić — bąknęła pod nosem.
Nieznajomy podrapał się po brodzie, widocznie nad czymś myśląc. Rosie czuła pojawiające się na jej czole krople potu. Jej ciało ogarnęło ciepło, mimo iż na zewnątrz nie było tak ciepło. Miała wielką ochotę wyminąć nieznajomego i uciec, ale jej nogi odmówiły posłuszeństwa. Przełknęła ślinę.
— Może — powiedział nie do końca przekonany.
Roseanne na trzęsących się nogach wyminęła go, zerkając na niego kątem oka.
Na wspomnienie minionego wydarzenia, Rosie mimowolnie nabrała do ust haust powietrza. Zdała sobie sprawę, że przez cały ten czas wstrzymywała oddech, a ludzie przepychali się przez nią, podczas gdy ona stała nieruchomo. Minęły prawie trzy lata. Przez te trzy lata już więcej nie spotkała mężczyzny i nagle widziała go po drugiej stronie ulicy... Wiedziała, że nie powinna się tym tak przejmować, ale nieznajomy miał w nią utkwiony swój tajemniczy wzrok. Poczuła się dosyć nieswojo, dlatego też miała ochotę schować się.
Zastanawiała się, czy to czasem nie przypadek, że znowu go spotkała. Po poprzednim razie już nigdy nie chciała się na niego natknąć, jednak, co dziwne, zapragnęła dowiedzieć się czegoś o nieznajomym. Chciała tego, ale jakaś jej cząstka mówiła, że to niebezpieczne.
Nie zauważyła, kiedy zaświeciło się zielone światło dla samochodów. Auta wprawiły się w ruch, a przejeżdżający tir zasłonił postać mężczyzny. Naiwnie stanęła na palcach, by mieć go w zasięgu wzroku, ale i tak nie mogła go dostrzec, bo była zdecydowanie za niska. Przeklęła w myślach. Gdy pojazd odsłonił miejsce, w którym jeszcze przez chwilką stał nieznajomy, on zniknął.


W pomieszczeniu panowała ciemność. Jedyne źródło światła stanowił słaby blask dochodzący zza ciemnych firan zasłoniętego okna. Panowała cisza, ponieważ dźwięki z zewnątrz nie były w stanie przebić się przez grube mury budynku. Mimo iż w pomieszczeniu znajdowały się świeczniki z nowymi świecami, nikt z nich nie korzystał.
Ciszę przerwał odgłos otwieranych drzwi. Następnie po pomieszczeniu rozlało się światło dochodzące z korytarza. Dźwięk skrzypiącej pod nogami drewnianej podłogi przez dłuższą chwilę roznosił się po pokoju. Gdy ustał, rozległ się szorstki, kobiecy głos:
— Zamknij drzwi.
Pomieszczenie na powrót zalała fala ciemności. Przez długi czas nie było nic słychać oprócz dość głośnego oddechu przybysza zmęczonego wcześniejszym biegiem.
Z mroku wyłoniła się szczupła, kobieca sylwetka, która stanęła w słabym świetle księżyca. W nim jeszcze lepiej było widać, jak blada jest kobieta. Blask oświetlił jej chudą twarz. Zapadnięte policzki przypominały czarne wgłębienia. Jej oczy koloru czystego węgla wyglądały na puste, jak u lalki, jednak od czasu do czasu pojawiał się w nich niebezpieczny błysk. Usta miała zaciśnięte w prostą linię, a ich kolor mieszał się z jasną cerą. Jej ciemne, niczym noc, włosy, swobodnie opadały na kościste ramiona, zakryte cienkim materiałem czarnej sukienki.
Kobieta mimo iż miała swoje lata, przypominała boginię nocy. Nie sztuką było oderwać od niej wzrok. Z pozoru wyglądała na niewinną, jednak skrywał się w niej mrok, który zdawał się czekać, aż będzie mógł wziąć w swe macki ofiarę, której już nie będzie można uratować — nie ważne, co się zrobi.
Przez dłuższą chwilę panowało milczenie, powodujące, iż przybyły zaczynał się niecierpliwić, jednak nie chciał tego po sobie pokazać. Unikał wzroku stojącej przed nim piękności.
— Wzywałaś mnie, pani — powiedział, lecz wypowiedzenie tych słów kosztowało go sporo wysiłku.
Początkowo kobieta nic nie mówiła, bacznie obserwując mężczyznę. W końcu uśmiechnęła się.
— To prawda — odezwała się, mrużąc oczy. — Niestety sprawy... pokomplikowały się — powiedziała, ostrożnie dobierając do siebie słowa. Mężczyzna powoli przeniósł na nią wzrok. — Znalazła naszyjnik.
Przybysz momentalnie wstrzymał oddech.
— Czy wiesz, co to oznacza? — zapytała.
Człowiek pokiwał lekko głową.
— Doskonale. — Głos kobiety przypominał syk węża. — Nie wiem, jak to zrobisz, ale masz mi go przynieść.
— A ona? —zapytał mężczyzna.
— Nie obchodzi mnie, co z nią zrobisz.
Pani momentalnie odwróciła się na pięcie, by chwilę później całkowicie zniknąć w ciemnościach.
Mężczyzna wciąż stał nieruchomo. Mimo iż nie widział kobiety, doskonale zdawał sobie sprawę z jej obecności. Przełknął ślinę. Musiał działać.

Hejo kochani! :3
Rozdział napisałam już wcześniej, ale dopiero wczoraj sprawdziłam, czy nie ma błędów (choć pewnie jak zwykle wszystkich nie wyłapałam xD).
Mam wrażenie, że rozdział nie wyszedł mi. W sumie to nie wiem dlaczego. Może to przez ten początek, do którego nie jestem przekonana?
Ech. Nie mam pojęcia, co napisać... Jestem zmęczona po dzisiejszym dniu w szkole xD
Chętnych chciałam zaprosić na mojego nowego bloga Zaginiona przeszłość, gdzie już pojawił się prolog. Coś wzięło mnie na pisanie nowej historii i nie mogłam powstrzymać się przed założeniem bloga xD
No. Do napisania! :D
Pozdrawiam cieplutko! xoxo :*
Maggie

czwartek, 18 sierpnia 2016

Rozdział 1






Błękitne niebo zasłoniły białe chmury, z czasem przybierające odcień szarości. Po minięciu zaledwie kilku minut, na ziemię zaczęły spadać pojedyncze krople deszczu, które z czasem przerodziły się w ulewę. Ruch na drogach miasta znacznie zmniejszył się, a na chodnikach zapanowały pustki. Mieszkańcy w popłochu pouciekali do swoich mieszkań, by schronić się przed deszczem. Wiatr wygiął drzewa tak mocno, że od czasu do czasu, w tych mniejszych, gałęzie niemalże stykały się z ziemią. Zielona trawa, gdy stało się daleko, przypominała fale na morzu.
Roseanne siedziała w swoim pokoju na parapecie. Nogi miała zgięte w kolanach, a głowę opartą o chłodną szybę, po której w szybkim tempie spływały strugi deszczu i wpatrywała się w rozmazany obraz. Przedstawiał on drogę, na której tworzyły się dość spore kałuże. Krople deszczu uderzały o asfalt z taką siłą, że po zetknięciu z ziemią rozbryzgiwały się na wszystkie strony. Dziewczyna na palcach u jednej ręki mogła policzyć, ile w tym czasie przejechało samochodów.
Westchnęła. Oderwała głowę od szyby, a następnie rozmasowała skronie. Przez dłuższą chwilę siedziała z zamkniętymi oczami.


Gdy tylko przestało padać, założyła na siebie czarną kurtkę i wyszła na dwór. Było chłodno, dlatego szczelnie zapięła odzież. Gdy ustami wypuściła powietrze, zamieniło się ono w biały obłoczek. Schowała zmarznięte dłonie do kieszeni i ruszyła opustoszałymi ulicami.
Dochodząc do lasu, uśmiechnęła się. Wdychała świeże powietrze, mieszające się z zapachem drzew. Uważnie wsłuchiwała się w śpiew ptaków oraz szelest liści, po których stąpała. Na liściach drzew wciąż znajdowały się kropelki deszczu, spływające prosto na ziemię. Przy jednym z drzew zatrzymała się. Położyła dłoń na jego korze i opuszkami palców przejechała po wyrytym na nim napisie „TUTAJ”.
Usta jej zadrżały, a w oczach zebrały się łzy, które usilnie starała się powstrzymać na wspomnienie dawnych czasów, które już nigdy nie miały powrócić.
Dwa lata temu Roseanne spacerowała po lesie ze swoim przyjacielem. W pewnej chwili Scott podniósł z ziemi kamień o ostrym zakończeniu i wyrył w korze jedno słowo: TUTAJ. Zadowolony ze swojego dzieła objął Rosie w pasie i cmoknął w sam środek głowy.
— To mi przypomina dzień, w którym pierwszy raz się spotkaliśmy — powiedział z uśmiechem malującym się na ustach.
Rok wcześniej przypadkowo wpadli na siebie. Rosie z racji tego, że przeprowadziła się z jednego końca miasta do drugiego, zwiedzała tutejszą okolicę. Zawędrowała aż do lasu i z ciekawości poszła głębiej, odkrywając nowe zakątki. Gdy dotarła na wzgórze, poślizgnęła się na mokrych od deszczu kamieniach, w wyniku czego źle stanęła i nagle spadła dwa metry w dół, lądując twarzą tuż przy czyichś nogach. Z szokiem wpatrywała się w czubki czarnych butów, mrugając przy tym oczami. Rozległ się przyjemny dla uszu, delikatny śmiech.
— A to ci niespodzianka — odezwał się, wtedy jeszcze, nieznajomy chłopak, po czym pomógł Roseanne wstać.
Rosie od razu zachwyciła się jego błękitnymi tęczówkami. Oczy tego koloru zawsze jej się podobały i gdy ujrzała chłopaka, nie mogła oderwać od nich wzroku. Miała wrażenie, że mogłaby w nich utonąć.
— Mam coś na twarzy, że tak patrzysz? — zapytał rozbawiony Scott.
Speszona Roseanne odwróciła wzrok i schowała twarz w długich włosach.
Scott przez dłuższą chwilę obserwował ją, po czym zapytał, co się stało. Dziewczyna krótko wyjaśniła, co jej się przytrafiło, jednak opowiadając to, czuła się głupio. Ucieszyła się, kiedy chłopak postanowił zmienić temat, wcześniej proponując, że pomoże jej iść, gdyż stając na prawej nodze, odczuwała ból. Chciał wziąć Rosie na ręce. Dziewczyna głośno protestowała, jednak Scott w końcu siłą dopiął swego.
Od tamtej pory regularnie spotykali się. Każdy, kto ich napotykał, myślał, że są parą, a oni traktowali siebie jak rodzeństwo. Nigdy nie pomyśleli, że mogliby być razem. Zapowiadało się tak pięknie...
Z oczami pełnymi łez, Roseanne oderwała palce od napisu. Cofnęła się o krok, a następnie przyłożyła zaciśniętą w pięść dłoń do serca i nakryła ją drugą. Pociągnęła nosem. Mokre policzki wytarła o ramiona. Zagryzła dolną wargę, która wciąż jej drżała. Zamknęła oczy.
Niespełna trzy miesiące temu, wieczorem, będąc w towarzystwie Scotta, natknęła się na mężczyznę ubranego na czarno. Miał na głowie kaptur, dlatego też nie była w stanie rozpoznać jego twarzy. Rosie rzuciła mu podejrzliwe spojrzenie, mocno ściskając dłoń Scotta. Patrząc w ciemność pod kapturem, miała wrażenie, że widzi oczy koloru szkarłatu, lecz trwało to ułamek sekundy, przez co myślała, że jej się wydawało.
Uciekaj! Wtedy po raz pierwszy usłyszała w głowie głośno i wyraźnie wypowiedziane to słowo.
Cała zesztywniała i momentalnie zatrzymała się. W tym samym momencie nieznajomy ruszył w jej kierunku. Nie podszedł jednak do Rosie, tylko do Scotta, któremu zadał kilka ciosów nożem w brzuch. Wszystko działo się tak szybko, że chłopak nie zdążył zareagować. Rosie dopiero po jęku bólu chłopaka zrozumiała, co tak naprawdę się dzieje. Zachwiała się na nogach, a twarz momentalnie jej zbladła. Szybko jednak wzięła się w garść i rzuciła się na nieznajomego, odpychając go od Scotta. Głos w jej głowie krzyczał, żeby uciekała, lecz ona nie słuchała. Przewróciła nieznajomego na ziemię. Tajemniczy mężczyzna zamachnął się nożem i zranił Rosie w szyję. Poczuła pieczenie. Od razu złapała się za obolałe miejsce. Mężczyzna korzystając z jej chwili nieuwagi, odrzucił ją na bok, a sam poderwał się na równe nogi i uciekł.
Roseanne syknęła. Spoglądając w ślad za mężczyzną, chciała za nim pobiec, ale przypomniała sobie o przyjacielu.
— Scott — wyszeptała zdławionym głosem, odwracając się w jego stronę.
Nie ruszał się ani nie oddychał.
Od tamtego wydarzenia minęły zaledwie trzy miesiące. Rosie miała bliznę w miejscu, w którym została zraniona przez napastnika. Wciąż nie wiedziała, dlaczego Scott został zamordowany. Nie miał żadnych wrogów. Ilekroć przypominała sobie chłopaka, czuła w sercu ogromny ból. Miała wrażenie, że ktoś ściska je pięścią i nie chce puścić. Jego strata bardzo ją bolała. Długo nie mogła uporać się z jego śmiercią. Był dla niej kimś tak ważnym jak brat, którego nigdy nie miała. Spędziła z nim trzy wspaniałe lata i nagle wszystko jednego wieczoru zostało zakończone. „Dlaczego?” — wciąż sobie powtarzała. Mieli plany. Chcieli nawet wyjechać na wycieczkę za granicę. Plany zostały odsunięte przez nagłą śmierć jednego z nich.
— Brakuje mi ciebie — wyszeptała, ale było to jak mówienie do ściany.
Już nigdy nie miała znaleźć się w jego ramionach, wdychać zapachu jego wody toaletowej, widzieć jego pięknych, niebieskich oczu... Wszystko zostało zniszczone. Prysło jak bańka mydlana.
Ruszyła głębiej w las, odrzucając duchy przeszłości. Chciała zapomnieć o tym, co miało kiedyś miejsce. Nie dlatego, że wolała nie pamiętać uczucia, jakim darzyła Scotta. Wspomnienie jego śmierci było dla niej zbyt bolesne i wolała do tego nie wracać, szczególnie że po tym wszystkim trudno było jej się pozbierać. Przez długi czas nic nie jadła, tylko siedziała w swoim pokoju i płakała, a gdy zabrakło jej łez, tępo patrzyła na zdjęcie Scotta. Wyglądała jak wrak człowieka. Przestała o siebie dbać. Dopiero z czasem wzięła się w garść, a to wszystko dzięki jej najlepszej przyjaciółce, Miley, która ją zawsze wspierała.
Kłębiaste chmury wciąż nie znikały z nieba. Przybrały za to kolor różu i czerwieni, które dostały od zachodzącego słońca. Rozciągające się pasmo górskie zapierało dech w piersiach, a rosnące na nim drzewa lekko kiwały się przez wiatr. Szum był przyjemny dla uszu. Dołączył do nich śpiew ukrytych ptaków, a niewiele z nich na widoku skakało po gałązkach drzew. Gdzieś w oddali było słychać płynącą rzeczkę, niekiedy przepływającą przez dość spore kamienie. Na jedną ze ścieżek padały promienie słoneczne. Nie były zbyt mocne, jednak pięknie kontrastowały z zielenią lasu, dodając tym uroku miejscu. Z gałązek krzewów spadały na trawę oraz dróżkę kropelki pozostałego deszczu, które podczas lotu mylnie miały kolor różowy i połyskiwały dzięki słońcu.
Nagle jeden z kamieni przeleciał kilkumetrową drogę, od czasu do czasu podskakując i uderzając o inne kamyczki. Rosie szła z rękami schowanymi w kieszeniach kurtki, aż w pewnym momencie z nudów kopnęła go. Wdychała zapach świeżego powietrza, który wypełniał jej płuca powodując, że czuła się jak nowonarodzona.
Chwilę później znalazła się w swoim miejscu. Podeszła na skraj klifu i usiadła, nie przejmując się tym, że będzie miała mokre spodnie. Nawet o tym nie pomyślała. Pozwoliła, by jej nogi swobodnie zwisały w powietrzu i nawet machała nimi w prawo i lewo — do przodu i tyłu było niemożliwe. Zachwycała się widokami krajobrazu wyspy. Niemalże codziennie widziała te same góry, te same jeziora, te same krzewy, kwiaty i inne rośliny... Mimo to krajobraz wciąż ją zachwycał i gdyby tylko mogła, to wciąż siedziałaby w miejscu, w którym obecnie się znajdowała i na niego patrzyła. Miał w sobie coś, co ją uspakajało. Zawsze gdy była zła, przychodziła w swoje miejsce. Niemal natychmiastowo oczyszczała umysł i mogła zamknąć oczy, by myślami odpłynąć gdzieś daleko.
Zerwała rosnący obok niej kwiat. Z zaciekawieniem z każdej strony oglądała go, ponieważ nigdy wcześniej go nie widziała. Najbardziej podobały jej się duże, białe płatki korony, które górną część miały zakończone jak serce — dwa grzbiety. W końcu włożyła go w swoje falowane, długie włosy.


Zapanował zmrok. Krajobraz zrobił się szary, przez co nastrój wydawał się smutny. Roseanne odsunęła się do tyłu tak, że nogi swobodnie mogła postawić na ziemi, po czym zgrabnie wstała. Otrzepała spodnie oraz kurtkę z ziemi i ruszyła w drogę powrotną do domu. Po zrobieniu zaledwie kilku kroków zatrzymała się.
Stój! Usłyszała nakazujący ton.
Zmarszczyła czoło. Uważnie rozejrzała się dookoła, ale nikogo nie wypatrzyła. Jej serce przyspieszyło rytm. „Tylko mi się wydawało” — pomyślała. Przebiegła wzrokiem po ziemi, na której od czasu do czasu napotykało się rosnącą trawę. Wzruszyła ramionami. Miała pójść dalej, kiedy jej wzrok zatrzymał się na porośniętej korzeniami ziemi, tuż przy korze jednego z drzew. Zmrużyła oczy i dostrzegła słaby błysk. Zdumiona przechyliła głowę na bok, po czym zrobiła kilka kroków w stronę znaleziska. Wciąż nie wiedziała, co to takiego było, jednak zafascynowało ją. Ulękła przy drzewie. Po chwili, lekko i ostrożnie, zaczęła rozchylać na boki korzenia, aż w końcu wyciągnęła z nich naszyjnik z czarnym szafirem ze srebrnym półkolem z boku — wyglądał na nietknięty, choć przeleżał dobre kilkaset lat. Według jej mniemania był piękny, przez co nie mogła oderwać od niego wzroku. Oczy miała szeroko otwarte i z zachwytem wpatrywała się w szlachetny, drogocenny kamień.
Zamrugała gwałtownie, kiedy oczy zaczęły ją piec. Gdy załzawiły, wytarła je rękawem kurtki. Mocno zacisnęła powieki, jakby miała nadzieję, że w ten sposób pozbędzie się natrętnego pieczenia. Kiedy otworzyła oczy, białka miała lekko zaczerwienione, lecz ból momentalnie ustał, jakby wcześniej wcale go nie było.
Nie zauważyła, kiedy magiczna siła zmusiła ją do założenia naszyjnika. Stało się to tak niespodziewanie i szybko, że nie zdążyła zaprotestować. Zimno łańcuszka spowodowało, że dostała gęsiej skórki, jednak po krótkiej chwili poczuła rozchodzące się po jej ciele przyjemne ciepło. Zaczerpnęła haust powietrza. Dostała rumieńców na twarzy. Zrobiło jej się tak gorąco, że zapragnęła ściągnąć kurtkę, która, według niej, spowodowała gorąc. Rozpięła pod szyją zamek, dopuszczając zimne powietrze, drażniące jej skórę, którego wcale nie poczuła. Wypuściła powietrze.
W jednej chwili świat przed jej brązowymi oczami zawirował. Wszystko kręciło się tak, jakby właśnie zeszła z karuzeli. Ostrożnie położyła się na plecach, głowę nieświadomie kładąc na wystających z ziemi korzeniach. Nie zwróciła na to uwagi, bo nie czuła żadnego uwierania.
Widziała zachmurzone, ciemne niebo, na którym chmury ruszały się w zadziwiająco szybkim tempie, zasłaniając blask księżyca w kształcie rogalika. Konary drzew chroniły dziewczynę przed deszczem, jednak pojedyncze kropelki wody i tak przedostawały się przez gęsto rosnące liście i spadały na jej rozgrzaną twarz. Wsłuchiwała się w szum gałęzi drzew, wprawione w ruch przez dość silny wiatr, który również bawił się jej długimi kosmykami włosów, powodując na głowie nieład.
Zamknęła oczy, nie mając pojęcia, że przez długi czas już ich nie otworzy, a towarzyszył jej szum drzew i dźwięk uderzających o ziemię dużych kropel deszczu.


Stała na jednej z dużych polan, gdzie raczej nikt się nie zapuszczał. To spokojne i ciche miejsce, gdzie od czasu do czasu było można spotkać sarny. Trawa sięgała jej do kostek, delikatnie muskając jasną skórę, a wiatr lekko rozwiewał jej granatową sukienkę, od góry idealnie przylegającą do ciała, a od dołu rozkloszowaną.
Poparzyła przed siebie. Na jednej z dróżek, na której znajdowało się sporo kasztanów, wypatrzyła wyłaniającą się postać. Musiała zmrużyć oczy, by wyostrzyć wzrok, ponieważ była noc, a jej jedyne źródło światła stanowił na bezchmurnym niebie księżyc, rozświetlając polanę. Była czujna i w razie czego w każdej chwili gotowa do ucieczki. Skąd miała wiedzieć, czy tajemnicza osoba nie chciała zrobić jej krzywdy?
W bladym świetle księżyca ujrzała jego delikatne rysy twarzy. Nie była w stanie określić koloru oczu chłopaka, ale coś podpowiadało jej, że są zielone. Na głowie miał ciemne włosy, zaczesane na bok. Miał na sobie ciemne dżinsy oraz jasną bluzę bez żadnego napisu, czy nadruku. Wyglądał młodo. Miał prawdopodobnie około dwudziestu lat.
Nigdy wcześniej go nie widziała. Dałaby sobie rękę uciąć, że tak rzeczywiście było. Choć może kiedyś spotkała go na ulicy, lecz nie pamiętała jego twarzy? Jednak ona była tak piękna, że nie chciała wierzyć, iż mogła ją zapomnieć, jeśli w ogóle ją kiedyś ujrzała.
— Uważaj na siebie.
Wypowiedziane przez niego słowa spowodowały, że zadrżała. Ton głosu chłopaka był delikatny, lecz słowa zostały wypowiedziane głośno i dobitnie. Zrozumiała, że chłopak mówił na serio.
Podniosła obie brwi. Dlaczego miała uważać? Groziło jej jakieś niebezpieczeństwo? Zbita z pantałyku przez dłuższą chwilę nie była w stanie wypowiedzieć choćby jednego słowa. Tępo patrzyła na twarz chłopaka, oczekując z jego strony jakichkolwiek wyjaśnień, ale z jego ust nic nie wypłynęło.
— Co? —zapytała, na nogach jak z waty robiąc mały krok do przodu.
— On ci pomoże — powiedział, ignorując jej reakcję.
— Kto mi pomoże? — zapytała, całkowicie nie rozumiejąc znaczenia jego słów.
Chłopak posłał jej swój jeden z piękniejszych uśmiechów, po czym, nim Rosie zdążyła w jakikolwiek sposób zareagować, zapanowała ciemność.


Podniosła ciężkie, i co dziwne, spuchnięte powieki. Zamrugała kilka razy, by jej wzrok przyzwyczaił się do dziennego światła. Dopiero wtedy podniosła się, znajdując w pozycji siedzącej, przetarła zmęczone oczy, a następnie rozejrzała się dookoła. Była w swoim pokoju. Zmarszczyła lekko czoło, próbując przypomnieć sobie wydarzenia z wieczoru, ale w głowie miała tylko pustkę, co ją zdziwiło. Z zamyślenia nieświadomie ułożyła usta w idealny dziobek. Zmrużyła oczy, by po chwili namysłu otworzyć je szeroko, wiedząc, że naprawdę nie jest w stanie nic sobie przypomnieć. Co takiego mogła robić?
— Rosie, ty śpiochu! Śniadanie! — krzyknął z dołu kobiecy głos.
Odruchowo zerknęła za zegarek, stojący na szafce nocnej. Było już po ósmej. Westchnęła.
— Już idę! — odkrzyknęła.
„Szykuje się kolejny, nudny dzień” — pomyślała.
Już miała wstać, kiedy przypomniała sobie sen. Znieruchomiała. Początkowo pamiętała tylko urywki, w szczególności polanę, na której znajdowała się sama, aż w końcu zobaczyła jakąś postać. Nie potrafiła przypomnieć sobie, o czym rozmawiali. Dopiero po dłuższej chwili namysłu w głowie, niczym film, zobaczyła wszystko od początku do końca, jak było. Przynajmniej tak jej się wydawało.
— To śmieszne — prychnęła. — Kolejny głupi sen...
Wstała z łóżka, przeciągnęła się i wyszła z pokoju. Przeszła przez korytarz, by wejść do kuchni. Na miejscu lekko przymknęła oczy, ponieważ poraziło ją jasne światło dzienne. Niemalże po omacku dotarła do stołu, po czym usiadła przy nim na jednym z drewnianych krzeseł. Ziewnęła.
— Jak się spało? — zapytała siedząca po drugiej stronie stołu kobieta.
Matka Rosie była szczupłą, wysoką, o pięknej figurze kobietą, o imieniu Ashley. Jej oczy koloru brązu wydawały się być zawsze szczęśliwe. Ilekroć ktoś na nie spojrzał, nie był w stanie wykryć, że coś może być nie tak. Kobieta miała włosy, sięgające do pasa, koloru ciemnego brązu, niemalże czarne. Wyglądała na ponad trzydzieści wiosen, choć liczyła już sobie czterdzieści dwa lata.
Rosie zawsze ją podziwiała. Widziała w niej silną i zdrową kobietę, która już nie jedno przeszła. Po śmierci męża — miał wypadek samochodowy — kiedy Roseanne miała niespełna dwa miesiące, nie załamała się całkowicie. Trzymała się, ponieważ wiedziała, że nie może zostawić córki. Uporała się z jego śmiercią. Głęboko w sobie kryła ciążący na niej smutek. Nie chciała go okazywać. Wprawdzie na początku nocami płakała, lecz nie chciała, żeby trwało to wiecznie. „Muszę być silna” — powtarzała za każdym razem, gdy zbierało jej się na płacz.
Rosie uśmiechnęła się.
— Dobrze — powiedziała.
— Coś cię dręczy? — zapytała kobieta, patrząc uważnie na córkę.
Dziewczyna wzruszyła ramionami. Spojrzała na stojący przed nią talerz, na którym znajdowały się tosty. Miała wrażenie, że nic nie przełknie.
— Nie. Wszystko w porządku. — Posłała jej uspokajający uśmiech.
Miała powiedzieć, że nie pamiętała nic z zeszłego wieczoru? W życiu!
Hejo kochani! :3
Tak jak obiecałam, wróciłam, rozdział dokończyłam, tak więc oto dzisiaj go prezentuję :D Mam nadzieję, że przypadł Wam do gustu ;)
Heh... Zauważyłam, że zwykle moje bohaterki mają pokoje na górze (nwm dlaczego xD), dlatego tym razem zrobiłam wyjątek i Rosie ma pokój na dole :D
A jeśli chodzi w ogóle o całą historię. Jak już, kiedyś tam, wspominałam, kilka rzeczy zostało zmienionych. Myślę, że na lepsze. No i przede wszystkim zmieniłam wiek Rosie na szesnaście lat. Uznałam, że w sumie lepiej jest pisać o kimś, kto ma mniej więcej tyle samo lat, co ja. Oczywiście Roseanne przez całą historię nie będzie szesnastolatką. Planuję na obecną chwilę trzy części i w każdej z nich bohaterka będzie o rok starsza.
Co do rozdziału. Jak wrażenia? Wplątałam wątek ze Scottem, ponieważ w późniejszych wydarzeniach będzie miało ważne znaczenie. Naszyjnik... Co ja mogę o nim powiedzieć? Obawiam się, że nic. Będziecie musieli czekać na wyjaśnienia. Na to, dlaczego Roseanne nie pamięta tamtego wieczoru, też jest wyjaśnienie. Mi osobiście się podoba. Zobaczymy, jak Wam :D
Nie mam pojęcia, kiedy pojawi się kolejny rozdział. Może za jakieś 2 tygodnie? Może wcześniej? Nie wiem. Zobaczy się :)
Pozdrawiam cieplutko! xoxo :*
Maggie