czwartek, 18 sierpnia 2016

Rozdział 1






Błękitne niebo zasłoniły białe chmury, z czasem przybierające odcień szarości. Po minięciu zaledwie kilku minut, na ziemię zaczęły spadać pojedyncze krople deszczu, które z czasem przerodziły się w ulewę. Ruch na drogach miasta znacznie zmniejszył się, a na chodnikach zapanowały pustki. Mieszkańcy w popłochu pouciekali do swoich mieszkań, by schronić się przed deszczem. Wiatr wygiął drzewa tak mocno, że od czasu do czasu, w tych mniejszych, gałęzie niemalże stykały się z ziemią. Zielona trawa, gdy stało się daleko, przypominała fale na morzu.
Roseanne siedziała w swoim pokoju na parapecie. Nogi miała zgięte w kolanach, a głowę opartą o chłodną szybę, po której w szybkim tempie spływały strugi deszczu i wpatrywała się w rozmazany obraz. Przedstawiał on drogę, na której tworzyły się dość spore kałuże. Krople deszczu uderzały o asfalt z taką siłą, że po zetknięciu z ziemią rozbryzgiwały się na wszystkie strony. Dziewczyna na palcach u jednej ręki mogła policzyć, ile w tym czasie przejechało samochodów.
Westchnęła. Oderwała głowę od szyby, a następnie rozmasowała skronie. Przez dłuższą chwilę siedziała z zamkniętymi oczami.


Gdy tylko przestało padać, założyła na siebie czarną kurtkę i wyszła na dwór. Było chłodno, dlatego szczelnie zapięła odzież. Gdy ustami wypuściła powietrze, zamieniło się ono w biały obłoczek. Schowała zmarznięte dłonie do kieszeni i ruszyła opustoszałymi ulicami.
Dochodząc do lasu, uśmiechnęła się. Wdychała świeże powietrze, mieszające się z zapachem drzew. Uważnie wsłuchiwała się w śpiew ptaków oraz szelest liści, po których stąpała. Na liściach drzew wciąż znajdowały się kropelki deszczu, spływające prosto na ziemię. Przy jednym z drzew zatrzymała się. Położyła dłoń na jego korze i opuszkami palców przejechała po wyrytym na nim napisie „TUTAJ”.
Usta jej zadrżały, a w oczach zebrały się łzy, które usilnie starała się powstrzymać na wspomnienie dawnych czasów, które już nigdy nie miały powrócić.
Dwa lata temu Roseanne spacerowała po lesie ze swoim przyjacielem. W pewnej chwili Scott podniósł z ziemi kamień o ostrym zakończeniu i wyrył w korze jedno słowo: TUTAJ. Zadowolony ze swojego dzieła objął Rosie w pasie i cmoknął w sam środek głowy.
— To mi przypomina dzień, w którym pierwszy raz się spotkaliśmy — powiedział z uśmiechem malującym się na ustach.
Rok wcześniej przypadkowo wpadli na siebie. Rosie z racji tego, że przeprowadziła się z jednego końca miasta do drugiego, zwiedzała tutejszą okolicę. Zawędrowała aż do lasu i z ciekawości poszła głębiej, odkrywając nowe zakątki. Gdy dotarła na wzgórze, poślizgnęła się na mokrych od deszczu kamieniach, w wyniku czego źle stanęła i nagle spadła dwa metry w dół, lądując twarzą tuż przy czyichś nogach. Z szokiem wpatrywała się w czubki czarnych butów, mrugając przy tym oczami. Rozległ się przyjemny dla uszu, delikatny śmiech.
— A to ci niespodzianka — odezwał się, wtedy jeszcze, nieznajomy chłopak, po czym pomógł Roseanne wstać.
Rosie od razu zachwyciła się jego błękitnymi tęczówkami. Oczy tego koloru zawsze jej się podobały i gdy ujrzała chłopaka, nie mogła oderwać od nich wzroku. Miała wrażenie, że mogłaby w nich utonąć.
— Mam coś na twarzy, że tak patrzysz? — zapytał rozbawiony Scott.
Speszona Roseanne odwróciła wzrok i schowała twarz w długich włosach.
Scott przez dłuższą chwilę obserwował ją, po czym zapytał, co się stało. Dziewczyna krótko wyjaśniła, co jej się przytrafiło, jednak opowiadając to, czuła się głupio. Ucieszyła się, kiedy chłopak postanowił zmienić temat, wcześniej proponując, że pomoże jej iść, gdyż stając na prawej nodze, odczuwała ból. Chciał wziąć Rosie na ręce. Dziewczyna głośno protestowała, jednak Scott w końcu siłą dopiął swego.
Od tamtej pory regularnie spotykali się. Każdy, kto ich napotykał, myślał, że są parą, a oni traktowali siebie jak rodzeństwo. Nigdy nie pomyśleli, że mogliby być razem. Zapowiadało się tak pięknie...
Z oczami pełnymi łez, Roseanne oderwała palce od napisu. Cofnęła się o krok, a następnie przyłożyła zaciśniętą w pięść dłoń do serca i nakryła ją drugą. Pociągnęła nosem. Mokre policzki wytarła o ramiona. Zagryzła dolną wargę, która wciąż jej drżała. Zamknęła oczy.
Niespełna trzy miesiące temu, wieczorem, będąc w towarzystwie Scotta, natknęła się na mężczyznę ubranego na czarno. Miał na głowie kaptur, dlatego też nie była w stanie rozpoznać jego twarzy. Rosie rzuciła mu podejrzliwe spojrzenie, mocno ściskając dłoń Scotta. Patrząc w ciemność pod kapturem, miała wrażenie, że widzi oczy koloru szkarłatu, lecz trwało to ułamek sekundy, przez co myślała, że jej się wydawało.
Uciekaj! Wtedy po raz pierwszy usłyszała w głowie głośno i wyraźnie wypowiedziane to słowo.
Cała zesztywniała i momentalnie zatrzymała się. W tym samym momencie nieznajomy ruszył w jej kierunku. Nie podszedł jednak do Rosie, tylko do Scotta, któremu zadał kilka ciosów nożem w brzuch. Wszystko działo się tak szybko, że chłopak nie zdążył zareagować. Rosie dopiero po jęku bólu chłopaka zrozumiała, co tak naprawdę się dzieje. Zachwiała się na nogach, a twarz momentalnie jej zbladła. Szybko jednak wzięła się w garść i rzuciła się na nieznajomego, odpychając go od Scotta. Głos w jej głowie krzyczał, żeby uciekała, lecz ona nie słuchała. Przewróciła nieznajomego na ziemię. Tajemniczy mężczyzna zamachnął się nożem i zranił Rosie w szyję. Poczuła pieczenie. Od razu złapała się za obolałe miejsce. Mężczyzna korzystając z jej chwili nieuwagi, odrzucił ją na bok, a sam poderwał się na równe nogi i uciekł.
Roseanne syknęła. Spoglądając w ślad za mężczyzną, chciała za nim pobiec, ale przypomniała sobie o przyjacielu.
— Scott — wyszeptała zdławionym głosem, odwracając się w jego stronę.
Nie ruszał się ani nie oddychał.
Od tamtego wydarzenia minęły zaledwie trzy miesiące. Rosie miała bliznę w miejscu, w którym została zraniona przez napastnika. Wciąż nie wiedziała, dlaczego Scott został zamordowany. Nie miał żadnych wrogów. Ilekroć przypominała sobie chłopaka, czuła w sercu ogromny ból. Miała wrażenie, że ktoś ściska je pięścią i nie chce puścić. Jego strata bardzo ją bolała. Długo nie mogła uporać się z jego śmiercią. Był dla niej kimś tak ważnym jak brat, którego nigdy nie miała. Spędziła z nim trzy wspaniałe lata i nagle wszystko jednego wieczoru zostało zakończone. „Dlaczego?” — wciąż sobie powtarzała. Mieli plany. Chcieli nawet wyjechać na wycieczkę za granicę. Plany zostały odsunięte przez nagłą śmierć jednego z nich.
— Brakuje mi ciebie — wyszeptała, ale było to jak mówienie do ściany.
Już nigdy nie miała znaleźć się w jego ramionach, wdychać zapachu jego wody toaletowej, widzieć jego pięknych, niebieskich oczu... Wszystko zostało zniszczone. Prysło jak bańka mydlana.
Ruszyła głębiej w las, odrzucając duchy przeszłości. Chciała zapomnieć o tym, co miało kiedyś miejsce. Nie dlatego, że wolała nie pamiętać uczucia, jakim darzyła Scotta. Wspomnienie jego śmierci było dla niej zbyt bolesne i wolała do tego nie wracać, szczególnie że po tym wszystkim trudno było jej się pozbierać. Przez długi czas nic nie jadła, tylko siedziała w swoim pokoju i płakała, a gdy zabrakło jej łez, tępo patrzyła na zdjęcie Scotta. Wyglądała jak wrak człowieka. Przestała o siebie dbać. Dopiero z czasem wzięła się w garść, a to wszystko dzięki jej najlepszej przyjaciółce, Miley, która ją zawsze wspierała.
Kłębiaste chmury wciąż nie znikały z nieba. Przybrały za to kolor różu i czerwieni, które dostały od zachodzącego słońca. Rozciągające się pasmo górskie zapierało dech w piersiach, a rosnące na nim drzewa lekko kiwały się przez wiatr. Szum był przyjemny dla uszu. Dołączył do nich śpiew ukrytych ptaków, a niewiele z nich na widoku skakało po gałązkach drzew. Gdzieś w oddali było słychać płynącą rzeczkę, niekiedy przepływającą przez dość spore kamienie. Na jedną ze ścieżek padały promienie słoneczne. Nie były zbyt mocne, jednak pięknie kontrastowały z zielenią lasu, dodając tym uroku miejscu. Z gałązek krzewów spadały na trawę oraz dróżkę kropelki pozostałego deszczu, które podczas lotu mylnie miały kolor różowy i połyskiwały dzięki słońcu.
Nagle jeden z kamieni przeleciał kilkumetrową drogę, od czasu do czasu podskakując i uderzając o inne kamyczki. Rosie szła z rękami schowanymi w kieszeniach kurtki, aż w pewnym momencie z nudów kopnęła go. Wdychała zapach świeżego powietrza, który wypełniał jej płuca powodując, że czuła się jak nowonarodzona.
Chwilę później znalazła się w swoim miejscu. Podeszła na skraj klifu i usiadła, nie przejmując się tym, że będzie miała mokre spodnie. Nawet o tym nie pomyślała. Pozwoliła, by jej nogi swobodnie zwisały w powietrzu i nawet machała nimi w prawo i lewo — do przodu i tyłu było niemożliwe. Zachwycała się widokami krajobrazu wyspy. Niemalże codziennie widziała te same góry, te same jeziora, te same krzewy, kwiaty i inne rośliny... Mimo to krajobraz wciąż ją zachwycał i gdyby tylko mogła, to wciąż siedziałaby w miejscu, w którym obecnie się znajdowała i na niego patrzyła. Miał w sobie coś, co ją uspakajało. Zawsze gdy była zła, przychodziła w swoje miejsce. Niemal natychmiastowo oczyszczała umysł i mogła zamknąć oczy, by myślami odpłynąć gdzieś daleko.
Zerwała rosnący obok niej kwiat. Z zaciekawieniem z każdej strony oglądała go, ponieważ nigdy wcześniej go nie widziała. Najbardziej podobały jej się duże, białe płatki korony, które górną część miały zakończone jak serce — dwa grzbiety. W końcu włożyła go w swoje falowane, długie włosy.


Zapanował zmrok. Krajobraz zrobił się szary, przez co nastrój wydawał się smutny. Roseanne odsunęła się do tyłu tak, że nogi swobodnie mogła postawić na ziemi, po czym zgrabnie wstała. Otrzepała spodnie oraz kurtkę z ziemi i ruszyła w drogę powrotną do domu. Po zrobieniu zaledwie kilku kroków zatrzymała się.
Stój! Usłyszała nakazujący ton.
Zmarszczyła czoło. Uważnie rozejrzała się dookoła, ale nikogo nie wypatrzyła. Jej serce przyspieszyło rytm. „Tylko mi się wydawało” — pomyślała. Przebiegła wzrokiem po ziemi, na której od czasu do czasu napotykało się rosnącą trawę. Wzruszyła ramionami. Miała pójść dalej, kiedy jej wzrok zatrzymał się na porośniętej korzeniami ziemi, tuż przy korze jednego z drzew. Zmrużyła oczy i dostrzegła słaby błysk. Zdumiona przechyliła głowę na bok, po czym zrobiła kilka kroków w stronę znaleziska. Wciąż nie wiedziała, co to takiego było, jednak zafascynowało ją. Ulękła przy drzewie. Po chwili, lekko i ostrożnie, zaczęła rozchylać na boki korzenia, aż w końcu wyciągnęła z nich naszyjnik z czarnym szafirem ze srebrnym półkolem z boku — wyglądał na nietknięty, choć przeleżał dobre kilkaset lat. Według jej mniemania był piękny, przez co nie mogła oderwać od niego wzroku. Oczy miała szeroko otwarte i z zachwytem wpatrywała się w szlachetny, drogocenny kamień.
Zamrugała gwałtownie, kiedy oczy zaczęły ją piec. Gdy załzawiły, wytarła je rękawem kurtki. Mocno zacisnęła powieki, jakby miała nadzieję, że w ten sposób pozbędzie się natrętnego pieczenia. Kiedy otworzyła oczy, białka miała lekko zaczerwienione, lecz ból momentalnie ustał, jakby wcześniej wcale go nie było.
Nie zauważyła, kiedy magiczna siła zmusiła ją do założenia naszyjnika. Stało się to tak niespodziewanie i szybko, że nie zdążyła zaprotestować. Zimno łańcuszka spowodowało, że dostała gęsiej skórki, jednak po krótkiej chwili poczuła rozchodzące się po jej ciele przyjemne ciepło. Zaczerpnęła haust powietrza. Dostała rumieńców na twarzy. Zrobiło jej się tak gorąco, że zapragnęła ściągnąć kurtkę, która, według niej, spowodowała gorąc. Rozpięła pod szyją zamek, dopuszczając zimne powietrze, drażniące jej skórę, którego wcale nie poczuła. Wypuściła powietrze.
W jednej chwili świat przed jej brązowymi oczami zawirował. Wszystko kręciło się tak, jakby właśnie zeszła z karuzeli. Ostrożnie położyła się na plecach, głowę nieświadomie kładąc na wystających z ziemi korzeniach. Nie zwróciła na to uwagi, bo nie czuła żadnego uwierania.
Widziała zachmurzone, ciemne niebo, na którym chmury ruszały się w zadziwiająco szybkim tempie, zasłaniając blask księżyca w kształcie rogalika. Konary drzew chroniły dziewczynę przed deszczem, jednak pojedyncze kropelki wody i tak przedostawały się przez gęsto rosnące liście i spadały na jej rozgrzaną twarz. Wsłuchiwała się w szum gałęzi drzew, wprawione w ruch przez dość silny wiatr, który również bawił się jej długimi kosmykami włosów, powodując na głowie nieład.
Zamknęła oczy, nie mając pojęcia, że przez długi czas już ich nie otworzy, a towarzyszył jej szum drzew i dźwięk uderzających o ziemię dużych kropel deszczu.


Stała na jednej z dużych polan, gdzie raczej nikt się nie zapuszczał. To spokojne i ciche miejsce, gdzie od czasu do czasu było można spotkać sarny. Trawa sięgała jej do kostek, delikatnie muskając jasną skórę, a wiatr lekko rozwiewał jej granatową sukienkę, od góry idealnie przylegającą do ciała, a od dołu rozkloszowaną.
Poparzyła przed siebie. Na jednej z dróżek, na której znajdowało się sporo kasztanów, wypatrzyła wyłaniającą się postać. Musiała zmrużyć oczy, by wyostrzyć wzrok, ponieważ była noc, a jej jedyne źródło światła stanowił na bezchmurnym niebie księżyc, rozświetlając polanę. Była czujna i w razie czego w każdej chwili gotowa do ucieczki. Skąd miała wiedzieć, czy tajemnicza osoba nie chciała zrobić jej krzywdy?
W bladym świetle księżyca ujrzała jego delikatne rysy twarzy. Nie była w stanie określić koloru oczu chłopaka, ale coś podpowiadało jej, że są zielone. Na głowie miał ciemne włosy, zaczesane na bok. Miał na sobie ciemne dżinsy oraz jasną bluzę bez żadnego napisu, czy nadruku. Wyglądał młodo. Miał prawdopodobnie około dwudziestu lat.
Nigdy wcześniej go nie widziała. Dałaby sobie rękę uciąć, że tak rzeczywiście było. Choć może kiedyś spotkała go na ulicy, lecz nie pamiętała jego twarzy? Jednak ona była tak piękna, że nie chciała wierzyć, iż mogła ją zapomnieć, jeśli w ogóle ją kiedyś ujrzała.
— Uważaj na siebie.
Wypowiedziane przez niego słowa spowodowały, że zadrżała. Ton głosu chłopaka był delikatny, lecz słowa zostały wypowiedziane głośno i dobitnie. Zrozumiała, że chłopak mówił na serio.
Podniosła obie brwi. Dlaczego miała uważać? Groziło jej jakieś niebezpieczeństwo? Zbita z pantałyku przez dłuższą chwilę nie była w stanie wypowiedzieć choćby jednego słowa. Tępo patrzyła na twarz chłopaka, oczekując z jego strony jakichkolwiek wyjaśnień, ale z jego ust nic nie wypłynęło.
— Co? —zapytała, na nogach jak z waty robiąc mały krok do przodu.
— On ci pomoże — powiedział, ignorując jej reakcję.
— Kto mi pomoże? — zapytała, całkowicie nie rozumiejąc znaczenia jego słów.
Chłopak posłał jej swój jeden z piękniejszych uśmiechów, po czym, nim Rosie zdążyła w jakikolwiek sposób zareagować, zapanowała ciemność.


Podniosła ciężkie, i co dziwne, spuchnięte powieki. Zamrugała kilka razy, by jej wzrok przyzwyczaił się do dziennego światła. Dopiero wtedy podniosła się, znajdując w pozycji siedzącej, przetarła zmęczone oczy, a następnie rozejrzała się dookoła. Była w swoim pokoju. Zmarszczyła lekko czoło, próbując przypomnieć sobie wydarzenia z wieczoru, ale w głowie miała tylko pustkę, co ją zdziwiło. Z zamyślenia nieświadomie ułożyła usta w idealny dziobek. Zmrużyła oczy, by po chwili namysłu otworzyć je szeroko, wiedząc, że naprawdę nie jest w stanie nic sobie przypomnieć. Co takiego mogła robić?
— Rosie, ty śpiochu! Śniadanie! — krzyknął z dołu kobiecy głos.
Odruchowo zerknęła za zegarek, stojący na szafce nocnej. Było już po ósmej. Westchnęła.
— Już idę! — odkrzyknęła.
„Szykuje się kolejny, nudny dzień” — pomyślała.
Już miała wstać, kiedy przypomniała sobie sen. Znieruchomiała. Początkowo pamiętała tylko urywki, w szczególności polanę, na której znajdowała się sama, aż w końcu zobaczyła jakąś postać. Nie potrafiła przypomnieć sobie, o czym rozmawiali. Dopiero po dłuższej chwili namysłu w głowie, niczym film, zobaczyła wszystko od początku do końca, jak było. Przynajmniej tak jej się wydawało.
— To śmieszne — prychnęła. — Kolejny głupi sen...
Wstała z łóżka, przeciągnęła się i wyszła z pokoju. Przeszła przez korytarz, by wejść do kuchni. Na miejscu lekko przymknęła oczy, ponieważ poraziło ją jasne światło dzienne. Niemalże po omacku dotarła do stołu, po czym usiadła przy nim na jednym z drewnianych krzeseł. Ziewnęła.
— Jak się spało? — zapytała siedząca po drugiej stronie stołu kobieta.
Matka Rosie była szczupłą, wysoką, o pięknej figurze kobietą, o imieniu Ashley. Jej oczy koloru brązu wydawały się być zawsze szczęśliwe. Ilekroć ktoś na nie spojrzał, nie był w stanie wykryć, że coś może być nie tak. Kobieta miała włosy, sięgające do pasa, koloru ciemnego brązu, niemalże czarne. Wyglądała na ponad trzydzieści wiosen, choć liczyła już sobie czterdzieści dwa lata.
Rosie zawsze ją podziwiała. Widziała w niej silną i zdrową kobietę, która już nie jedno przeszła. Po śmierci męża — miał wypadek samochodowy — kiedy Roseanne miała niespełna dwa miesiące, nie załamała się całkowicie. Trzymała się, ponieważ wiedziała, że nie może zostawić córki. Uporała się z jego śmiercią. Głęboko w sobie kryła ciążący na niej smutek. Nie chciała go okazywać. Wprawdzie na początku nocami płakała, lecz nie chciała, żeby trwało to wiecznie. „Muszę być silna” — powtarzała za każdym razem, gdy zbierało jej się na płacz.
Rosie uśmiechnęła się.
— Dobrze — powiedziała.
— Coś cię dręczy? — zapytała kobieta, patrząc uważnie na córkę.
Dziewczyna wzruszyła ramionami. Spojrzała na stojący przed nią talerz, na którym znajdowały się tosty. Miała wrażenie, że nic nie przełknie.
— Nie. Wszystko w porządku. — Posłała jej uspokajający uśmiech.
Miała powiedzieć, że nie pamiętała nic z zeszłego wieczoru? W życiu!
Hejo kochani! :3
Tak jak obiecałam, wróciłam, rozdział dokończyłam, tak więc oto dzisiaj go prezentuję :D Mam nadzieję, że przypadł Wam do gustu ;)
Heh... Zauważyłam, że zwykle moje bohaterki mają pokoje na górze (nwm dlaczego xD), dlatego tym razem zrobiłam wyjątek i Rosie ma pokój na dole :D
A jeśli chodzi w ogóle o całą historię. Jak już, kiedyś tam, wspominałam, kilka rzeczy zostało zmienionych. Myślę, że na lepsze. No i przede wszystkim zmieniłam wiek Rosie na szesnaście lat. Uznałam, że w sumie lepiej jest pisać o kimś, kto ma mniej więcej tyle samo lat, co ja. Oczywiście Roseanne przez całą historię nie będzie szesnastolatką. Planuję na obecną chwilę trzy części i w każdej z nich bohaterka będzie o rok starsza.
Co do rozdziału. Jak wrażenia? Wplątałam wątek ze Scottem, ponieważ w późniejszych wydarzeniach będzie miało ważne znaczenie. Naszyjnik... Co ja mogę o nim powiedzieć? Obawiam się, że nic. Będziecie musieli czekać na wyjaśnienia. Na to, dlaczego Roseanne nie pamięta tamtego wieczoru, też jest wyjaśnienie. Mi osobiście się podoba. Zobaczymy, jak Wam :D
Nie mam pojęcia, kiedy pojawi się kolejny rozdział. Może za jakieś 2 tygodnie? Może wcześniej? Nie wiem. Zobaczy się :)
Pozdrawiam cieplutko! xoxo :*
Maggie

11 komentarzy:

  1. Zauważyłam jeden błąd. Najpierw piszed i zamordowaniu Scott'a, że było niespełna rok temu, a potem, że 3 miesiące temu.
    Heh, pierwsza! ^^
    Sporo się w bohaterach zmieniło. Doszedł Scott, zniknęła siostra, zamiast ojca ma matkę... Chyba tylko Miley pozostała.
    Podoba mi się jak opisujesz widoki. Aż zabiera dech w piersiach od sanego wyobrażania tego sobie ;) Proszę, nie rezygnuj z tego w późniejszych rozdziałach.
    Ale to jest nienormalne. Ja bym nie mogła mieć pokoju na dole >.<
    Hihi. Ostatnie dwa zdania brzmią tak dwuznacznie.
    Szesnaście... Ja nigdy nie dorosnę do takiego stanu ;p
    W sumie podobają mi się wszystkie wątki: Scott, sen, naszyjnik. Są po prostu dobre, nic więcej nie muszę dodawać. Widać, że to sobie dobrze przemyślałaś.
    Za tydzień, za dwa... Jeśli nie za długo to każda pora jest dobra. Wiernie czekam na maila. Całuski :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział mi się podobał. Rosie nie będzie miała problemów z siostrą a zamiast ojca ma matkę i jeszcze zdobyła chłopaka. Całkiem korzystnie, prawda?
    Opisy miejsc bardzo mi się spodobały i proszę, nie rezygnuj z nich.
    A tam mogę czekać latami na rozdział, więc we mnie masz stałego czytelnika :)
    All the love xxx

    OdpowiedzUsuń
  3. Nigdy nie umiałam pisać ładnych komentarzy...
    Jak narazie nie jestem w stanie powiedzieć czy zmiany są na lepsze czy nie.
    Choć będzie mi brakować jej siostry. No i ojca. A Scott... Coś mi mówi to imię XD
    jak zawsze cudowne opisy naprawdę widać, że masz z tego radość.
    Zacznij pisać książkę, na pewno będziesz mieć wiele sprzedanych egzemplarzy.
    Czekam na kolejny rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Cześć! Zacznę od razu od treści. Kiedy czytałam jak zabito Scotta miałam łzy w oczach. Szkoda, że Rosie straciła takiego przyjaciela :(
    Z tym medalionem jest coś nie tak. Na pewno, a jeszcze powiedziała, że kolejny głupi sen czy coś xD Coś już zaczyna się dziać :'D
    Podoba mi się jak to wszystko opisałaś. Widać, że tak... poetycko ha ha :)
    Dobra. Kończę. Naprawdę mi się podobało.
    ~ Klaudia

    OdpowiedzUsuń
  5. o matko, kiedy ja się zacznę pojawiać na czas? xD -,-
    Bardzo podoba mi się ten szablon <3 Ale jeszcze bardziej rozdział. Szacun, że potrafisz pisać takie długie :( zazdro pipko :P
    Opisy to marzenie, a u ciebie to hmm... czekoladowy deser <3
    Oh Scott :( dlaczego to zrobiłaś? No kurde. Przykro mi. Ale czasem potrzeba takich scen...
    No i ma mamę, to dobrze. Jestem ciekawa jak to się potoczy. Mam nadzieję, że w dobrym kierunku?
    Ale Scott. Oh! R.I.P

    Czekam na kolejny rozdział :******

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja zacznę od błędów :D Wyjątkowo się dziś przyczepię xD Tym bardziej, że ten blog powstał po to, by się uczyć ;)

    "Wiatr wyginął drzewa tak mocno (...)" - wygiął, moja droga, wygiął :') Perspektywa wyginięcia drzew przez wiatr mnie totalnie rozśmieszyła xD

    "Nogi miała zgięte w kolanach, a głowę oparła o chłodną szybę (...)" - błąd językowy. Jeśli nogi miała zgięte, to głowę opartą, a jeśli oparła głowę, to nogi zgięła. Widzisz różnicę? ;) Druga część zdania też mi nie pasuje: "(...) i wpatrywała się w rozmazany obraz" tu bym to całkiem zlikwidowała, bo się człowiek sam domyśla :D

    "lądując twarzą tuż przy czyiś nogach" - czyiś piszemy odnośnie liczby pojedynczej, a że tu jest mnoga, trzeba zmienić na "czyichś".

    " — A to ci niespodzianka — odezwał się chłopięcy głos, po czym pomógł Roseanne wstać. Rosie od razu zachwyciła się jego błękitnymi tęczówkami" - tu to już pojechałaś na całego xD Dziwne, że tego nie zauważyłaś :D Z kontekstu zdania wynika, że to GŁOS pomógł Rosie wstać i to on miał piękne oczy xD Między "czym", a "pomógł" można wstawić "nieznajomy" lub "jego właściciel" i już będzie lepiej :D

    "(...) gdyż gdy stawała na prawej nodze, ta bolała ją" - "gdyż gdy" jest niedopuszczalne! Zastąpiłabym "gdyż stając na prawej nodze, odczuwała ból" i po sprawie ;)

    "(...) a oni traktowali sobie jak rodzeństwo" - siebie

    "Rosie miała bliznę w miejscu, w którym została zraniona przez napastnika" - tutaj akurat błędu nie ma, ale dodałabym parę słów o wiecznej bliźnie pozostawionej w jej sercu :3 Byłoby tak poetycznie :D

    "Był dla niej jak brat, kimś bardzo ważnym" - to trochę nie ma sensu, lepiej byłoby "Był dla niej kimś tak ważnym jak brat, którego nigdy nie miała" :)

    "Plany zostały zniwelowane (...)" - plany nie mogą zostać zniwelowane, błąd językowy!

    "(...) pięknie kontrastowały się z zielenią lasu (...)" - bez "się" ;)

    "W końcu włożyła go w swoje falowane, długie włosy. W końcu zapanował zmrok" - powtórzenie.

    "Nigdy wcześniej go widziała" - zgubiło się "nie".

    "Matka Rosie to szczupła (...) Kobieta miała włosy (...)" - albo piszesz tylko w przeszłym albo w teraźniejszym, mieszanie czasów okropnie się czyta :/

    To tyle :D Teraz moja opinia xD
    Widzę zmiany, ale widzę też części stałe. Do tych pierwszych należy matka, brak ojca i siostry, Scott; do drugich natomiast naszyjnik, klif, Miley, szkarłatnoocy (fajna nazwa, nie? :D) :3 Właśnie miałam się czepiać, że nie ma zakładki z bohaterami, ale widzę, że się pojawiła xD Och i jednak nadal jest siostra! Chyba przyrodnia? I ojczym! To dziwnie porobiłaś xD Hah i jednak pojawił się ktoś jej bliski, ale szybko go uśmierciłaś :') A z samą główną bohaterką dzieją się dziwaczne rzeczy... Oby takich jak najwięcej! xD
    No nic, czekam na kolejny rozdział, od teraz będę tutaj zawsze tak miętosić błędy :D Nie dziękuj xD
    Weny! :*

    OdpowiedzUsuń
  7. Jestem w końcu ! :D
    Rozdział mi się spodobał - lecz nie sądziłam że to miał być tylko sen. A może się mylę ?
    Szkoda mi tego Scotta. :( Nikt by chyba nie chciał tak skończyć jak on.
    Ale czekam na więcej!
    Pozdrawiam. ^^

    OdpowiedzUsuń
  8. Dotarłam! Wybacz mój nieogar!
    Już to kiedyś pisałam, ale uwielbiam, uwielbiam, kocham Twoje opisy. Po prostu to jest miód, cud i poemat! Mam nadzieję że nigdy nie przestaniesz tak pisać, bo to Twój znak rozpoznawczy!
    Śmierć Scotta, opisana cudownie, ale zarazem i takie.. przybijające.
    Widzę że pozmieniałaś, ojca, matkę, brata, chłopaka. Zmiany są, więc pewnie będzie ciekawie. Widzę że przemyślane zmiany!
    Czekam na kolejny rozdział, aby nie za długo! :*

    OdpowiedzUsuń
  9. Jeeestem!! Wybacz spóźnienie ;p
    Jestem wręcz zszokowana! Wątek ze Scottem bardzo mi się podoba! Oczywiście nie mogę w to uwierzyć.. Ten gostek, który go zabił, to ten z prologu, prawda? Jestem tego pewna! Lub może to również być ten, którego widziała we śnie? Nieee, wątpię w to. Jeśli by tak było, to nie słyszałaby głosu w swojej głowie mówiącego: "uciekaj". A może ten koleś ze snu to Scott?! Błagam, żeby tak było. Jednak nie rozpoznała go, a kolor oczu jest inny, więc małe prawdopodobieństwo. Jednak nadal usilnie chcę wierzyć, że on jeszcze się pojawi :( Tylko oby był dobry, a nie zły xD xD
    Hmm jeżeli chodzi o ten naszyjnik - od początku był jakiś dziwny.. xd To przez niego Rosie nic nie pamięta (przynajmniej tak mi się wydaje). Jednak co ją ochroni? Naszyjnik? A może jakaś osoba? Już jestem ciekawa!
    Błędy:
    "Rosie szła w rękami schowanymi w kieszeniach kurtki [...]" - zamiast "w" powinno być "z".
    Dzieje się, dzieje :D Ale wcześniej Rosie miała buntującą się siostrę i ojca, a nie miała matki. Teraz za to nie ma ojca i siostry, ale ma matkę xD To mi pozmieniałaś! Szkoda, bo polubiłam ich :(
    Życzę morza weny kochana!
    Pozdrawiam Lex May

    OdpowiedzUsuń
  10. Jak zwykle pojawiam się bardzo późno, ale musisz mi wybaczyć :D Cóż mogę powiedzieć? Wow, wow i jeszcze raz wow. Trochę się zmieniło. Chyba wiem kim jest zielonooki przystojniak ;) Bardzo mi szkoda Scotta :( Jestem ciekawa dlaczego został zamordowany. Zastanawiam się czy legenda o wyspie jest dalej aktualna. Zobaczymy jak to się wszystko dalej potoczy :)

    OdpowiedzUsuń
  11. W tym rozdziale zmiany też są. Nie ma siostry Rosie i zajmuje się nią matka. Jest jeszcze przyjaciel Rosie.

    Po wspomnieniach Rosie widać, że Scott był jej bliski i że musiała bardzo przeżyć jego śmierć. Zastanawiam się dlaczego Scott został zabity. Czy ten nieznajomy mężczyzna miał jakiś konkretny powód, żeby to zrobić czy tak przez przypadek go zabił.
    Ciekawy jest też wątek naszyjnika. Kto go zostawił, jakie ma moce i czy w ogóle jest bezpieczny.
    I dlaczego Rosie nic nie pamięta z poprzedniego wieczoru i jak się znalazła w swoim pokoju.

    Będę czytać dalej.

    OdpowiedzUsuń